Przegląd nowości

Rota i Puccini w Opéra de Montpellier

Opublikowano: wtorek, 13, czerwiec 2017 14:01

Opera w położonym na południu Francji mieście Montpellier kończy sezon przedstawieniem, które łączy w ramach jednego wieczoru niezwykle rzadko pokazywane dzieło Nino Roty Noc neurastenika z Giannim SchicchimPucciniego. Trzeba od razu uczciwie przyznać, że pierwszy z tych kompozytorów kojarzy się przede wszystkim z muzyką filmową, zwłaszcza z niezwykle owocną współpracą z Federico Fellinim i Luchino Viscontim.

Opera de Montpellier 1

A przecież to tylko jeden z nurtów działalności włoskiego kompozytora, który jest również autorem pięciu symfonii, jedenastu oper, dziewięciu koncertów, trzech mszy, wspaniałego oratorium Mysterium, kantat i bardzo bogatego dorobku w zakresie muzyki kameralnej. Współpraca z filmem i osiągnięta na tym polu renoma przyćmiła jednak pozostałą część twórczości Roty.

Opera de Montpellier 2

Podkreślić zresztą należy, że nawet jego muzyka filmowa może ze względu na swoje nieprzeciętne walory artystyczne funkcjonować w salach koncertowych, jak chociażby muzyka baletowa La Strada. Wracając do Nocy neurastenika trzeba sprecyzować, że chodzi tu o skomponowaną w roku 1959 do libretta Riccardo Bacchelliego jednoaktową operę radiofoniczną, która została wykonana po raz pierwszy w audytorium w Turynie w wersji koncertowej pod dyrekcją Bruno Maderny. W tym samym roku ten klejnot bezpretensjonalnego teatru i muzyki został wyróżniony nagrodą włoskiego Radia i Telewizji. W roku 1960 jego pierwszą realizację sceniczną zaprezentował teatr Piccola Scala w Mediolanie pod batutą Nino Sanzogno i w reżyserii Franco Enriqueza. Ponieważ mamy tu do czynienia z pozycją zupełnie w Polsce nieznaną, warto przybliżyć jej świetnie skonstruowaną treść.


Otóż w pewnym hotelu mający obsesję na punkcie ciszy Naurastenik (bas) wynajął dwa inne przylegające do jego pokoju pokoje, żeby być pewnym, iż nikt nie zakłóci jego snu. Nie zdąży jednak się cieszyć spokojną nocą, gdyż oczekiwany spokój zostanie zakłócony zawiązującym się właśnie przeciwko niemu „spiskiem”. Ponieważ wszystkie hotele w mieście (prawdopodobnie Mediolanie) pękają w szwach od napływu gości, Recepcjonista (bas) rzeczonego hotelu podejmuje decyzję o wynajęciu zarezerwowanych już uprzednio przez Neurastenika pokojów ukrywającej się parze kochanków (Ona - sopran i On - tenor) oraz Komandorowi (tenor).

Opera de Montpellier 3

Uprzedzony przez Recepcjonistę o obecności cierpiącego na bezsenność sąsiada Komandor szykuje się po cichu do snu, ale niechcący upuszcza jeden z butów, który upadając na podłogę czyni hałas i oczywiście budzi Neurastenika. Ten ostatni obrzuca niezdarę przekleństwami, wzywa cały hotelowy personel, a kiedy dowiaduje się, że jeden z opłaconych przezeń pokoi został odstąpiony Komandorowi wpada w istną furię.

Opera de Montpellier 4

Ostatecznie uspokaja się, ale kiedy próbuje odzyskać przerwany sen jego spokój zakłócają igraszki cielesne, jakim oddaje się umieszczona w drugim sąsiednim pokoju zakochana para. Wściekły Neurastenik wzywa ponownie hotelowy personel i żąda, aby niezwłocznie wyrzucić zajmujących „jego” pokoje gości, co zostaje natychmiast wykonane. Kiedy w końcu wyciszony już Neurastenik może wreszcie pogrążyć się w słodkim śnie, ktoś mocno puka do drzwi. To kierownik hotelu (tenor), który o szóstej rano przynosi mu na tacy zamówione wcześniej śniadanie. Francuska reżyserka Marie-Eve Signeyrole wywodzi swoją inscenizację z warstwy muzycznej tej komicznej jednoaktówki, starając się pozwolić odczuć widzom wywoływany u Neurastenika przez hotelowe hałasy strach.


Celnym zabiegiem jest rozgrywanie akcji w jednym - a nie trzech, jak wskazuje libretto - pokoju, który dzielą między siebie wszyscy goście hotelowi. Reżyserka po mistrzowsku oscyluje na granicy napięcia i humoru, ukazując postać niewinnej ofiary otoczenia - i psychicznego schorzenia - która w wyniku swojego stanu staje się jednocześnie prześladowcą. Signeyrole przyznaje, że zainspirowały ją klimaty filmów Hitchcocka, który potrafił wywołać pełną niepokoju atmosferę oczekiwania jedynie za pomocą odpowiedniej gry pochodzących z różnych źródeł świateł.

Opera de Montpellier 5

Stąd zapewne obecność w spektaklu zjeżdżających spod sufitu nocnych lampek. Reżyserka sprawnie wykorzystuje też przygotowane przez nią samą projekcje wideo, a zwłaszcza łapaną na żywo przez kamerę ekspresję twarzy Neurastenika, który z kolei często obserwuje życie hotelowe przez małą dziurkę w lustrze. Zarówno zbliżenia jego twarzy, jak i ogromne powiększenia oka i źrenicy zwracają uwagę na to, iż tytułowy bohater musi nieustannie stawać twarzą w twarz z samym sobą i ze swoim problemem.

Opera de Montpellier 6

Siła tej realizacji tkwi jednak przede wszystkim w bezbłędnie i niezwykle precyzyjnie ustawionej grze aktorskiej. W postać Neurastenika wciela się obdarzony nieprzeciętną vis comica Bruno Praticò, pokazujący swego bohatera jako komicznego bufona o neurotycznej osobowości, którego relacje z otoczeniem i z samym sobą są nieustającym źródłem konfliktów. Komandor w kreacji Kévina Amiela staje się tutaj bogatym pedantem, zaś oddająca się w ukryciu miłosnym uniesieniom para (Giuliana Gianfaldoni i Davide Giusti) to żałosne ofiary mieszczańskiej moralności. Obok nich doskonałe role prezentują Bruno Taddia (Portier) i Charles Alves da Cruz (Pokojowy). 


Na czele Orchestre national Montpellier Occitanie stoi młody, ale bardzo sprawny i już doświadczony włoski dyrygent Francesco Lanzillotta, który z prawdziwym znawstwem wydobywa frapujące subtelności partytury Nino Roty. Kiedy kochankowie pozostają w „miłosnym zwarciu” orientalne chromatyzmy ustępują miejsca rytmowi walca, kiedy po pierwszym starciu z Komandorem zaczynają myśleć o ucieczce – słychać fragment o niemalże Gershwinowskim klimacie, a kiedy Komandor upuszcza but – rozlegają się wolne jazzowe rytmy.

Opera de Montpellier 7

W innych miejscach można dostrzec postromantyczne reminiscencje, odcinki w stylu Prokofiewa czy utrzymane w kpiarskim tonie arie, zwłaszcza w scenie końcowej, w której kierownik hotelu niemalże wykrzykuje swoją pobudkę. Orkiestra wzmacnia śmieszność poszczególnych epizodów, podkreśla liryzm niektórych wokalnych pasaży, imituje rozmaite dźwięki, jak dajmy na to stuk upadającego buta. Wreszcie komiczny wymiar tej swoistej opera buffa dużo zawdzięcza obecności chóru, którego interwencje są naszpikowane akcentami i rytmami pochodzącymi bezpośrednio z ówczesnych reklam radiowych.

Opera de Montpellier 8

 

Marie-Eve Signeyrole postanowiła znaleźć sprytny sposób na pokazanie, iż opera Pucciniego jest w pewnym sensie dalszym ciągiem akcji z jednoaktówki Roty. Jej reżyserski zabieg polega na tym, że postać Portiera z tej drugiej pozycji staje się głównym bohaterem opery Pucciniego, który jest w dodatku kreowany przez tego samego artystę. W jednym i drugim przypadku chodzi tu o protagonistę, który osiąga swoje cele za pomocą umiejętnego manipulowania otoczeniem. Podobnie ci sami soliści, którzy wcielają się w role zakochanych u Roty, są dalej zakochaną parą w Giannim Schicchim, to znaczy Laurettą i Rinuccio.


W tym przypadku reżyserka wypełnia cała scenę ziemią, w której grzebią i którą bez przerwy rozkopują podekscytowani członkowie tytułowego protagonisty. Brudzą sobie oni ręce nie na skutek pracy na odziedziczonym polu, lecz poszukując ukrytych przez florenckiego bogacza pieniędzy, które i tak ostatecznie będą przejęte wraz z innymi dobrami przez wezwanego przez rodzinę zmarłego na pomoc spryciarza.

Opera de Montpellier 9

Pod względem gry scenicznej realizacja tej trzeciej części Tryptyku Pucciniego spoczywa na barkach dającego istny popis sztuki aktorskiej (i wokalnej też) Bruno Taddiego, który wszelako znajduje fantastyczne wsparcie w całym zespole solistów, wzbudzającym podziw niebywałym zaangażowaniem i talentem scenicznym. W ich działaniach nie ma ani chwili wytchnienia, a uwaga zachwyconych i rozbawionych widzów jest przez cały czas utrzymywana w najwyższym napięciu. I tym razem Francesco Lanzillotta narzuca zarówno orkiestrze, jak i wokalistom rzadko spotykaną dyscyplinę i precyzję, co przecież nie przeszkadza w tym, że mamy tu do czynienia z interpretacją porywającą polotem, werwą i humorem najwyższej próby.

                                                                                        Leszek Bernat