Przegląd nowości

„Jezioro” jakiego jeszcze nie było

Opublikowano: poniedziałek, 12, czerwiec 2017 06:24

Baśniowa fabuła Biegiczewa i Gelcera została tak silnie związana z muzyką Piotra Czajkowskiego, że Jezioro łabędzie stało się archetypem sztuki baletowej, używane często jako tło w różnych filmach, serialach, piosenkach, łyżwiarstwie figurowym, gimnastyce artystycznej, a nawet grach towarzyskich.

W naszych czasach coraz częściej zdarzają się odstępstwa od pierwotnej wersji Jeziora łabędziego. Nie ma co zatrzymywać się nad nieudolnymi próbami dyskutowania, ulepszania, lub negowania historycznego układu Mariusa Petipy i Lwa Iwanowa zwłaszcza, gdy robią to beztalencia i nieudacznicy. W Polsce tego procederu na ogół uniknięto, a poznańskie ingerencje choreograficzne Conrada Drzewieckiego (1969) i Ewy Wycichowskiej (1995) były procesem twórczym, wzbogacających urodę aktów dworskich, z pełnym respektu zachowaniem oryginalnych aktów białych, które przekazywały tej miary baletmistrzynie co Barbara Kasprowicz (1969) i Lilianna Kowalska (1995).

Wreszcie po latach w Warszawie, gdzie od przeszło stulecia tańczono Jezioro „jak Bóg przykazał”, odważono się na zupełnie nowy kształt sceniczny tego arcydzieła. Stało się to za sprawą mądrej, harmonijnej, pogłębionej literacko i historycznie oraz głęboko przemyślanej inscenizacyjnie współpracy Pawła Chynowskiego i Krzysztofa Pastora.

Pierwszy stworzył zupełnie nowe – nie bajkowe, a oparte na faktach – libretto o romansie carewicza Mikołaja z primabaleriną Matyldą Krzesińską, rzucone na tło dworskiego obyczaju, scen balowych i zabaw towarzyskich, spektakularnych manewrów wojskowych i malowniczego snu następcy rosyjskiego tronu wśród łabędzi. Powstała świetnie skonstruowana logika fabuły, charakterystyka postaci, przebieg akcji, aż do wspaniałej finałowej sceny koronacji, kiedy to carewicz Niki staje się carem Mikołajem II i mężem księżniczki heskiej Aleksandry, a poślubiając ją pozostawia Matyldę Krzesińską baletowej scenie, pełnej łabędzi, symbolizujących złe i dobre duchy zaklętych księżniczek.

Dysponując takim materiałem literackim Krzysztof Pastor stworzył wspaniałe widowisko, interesująco zmontowane narracyjnie, pełne kunsztownych popisów choreograficznych, klarowne w warstwie epickiej, urzekające swą teatralnością i spójne inscenizacyjnie.


W drugiej połowie XIX wieku pojawiły się dwie nowe wersje Jeziora łabędziego, które można nazwać wybitnymi. Są to Illusionen wie – Schwanensee Johna Neumeiera (1976) oparte na biografii Ludwika Bawarskiego i Matthew’a Bourne’a (1995) z fantastycznie tańczonymi łabędziami, w które tym razem wcielili się tancerze.

Wersję warszawską stawiam wyżej, zarówno literacko-koncepcyjnie (Chynowski), jak i inscenizacyjno-choreograficznie (Pastor). Ujmuje mnie wątek polski mimo, że Krzesińska nie była Japonką (w tej roli rewelacyjna Yuka Ebikhara) oraz perfekcyjnie grająca orkiestra i jej dyrygent Alexei Baklan. Podkreślam piękne wykonanie instrumentalnych partii solowych przez Stanisława Tomanka (skrzypce), Marka Jankowskiego (wiolonczela), i Grażyny Skrzeszewskiej-Lis (harfa).

Na czele obsady solistów Vladimir Yaroschenko (Carewicz), tancerz któremu natychmiast  należy podwoić pobory, przyznać ordery i systematycznie dopieszczać, aby nie myślał o kontraktach gdzie indziej, bo przyjmą go wszędzie. Zarówno mnie jak i publiczności podobali się wszyscy, a szczególnie Chinara Alizade (Alix), Maksim Woitiul (Huzar), Emilia Stachurska (Preobrażeńska) i Anna Kipshidze (Hiszpanka).

Krzysztof Pastor i jego zespół spektaklem tym uczynił milowy krok w rozwoju Polskiego Baletu Narodowego. Prasa codzienna, której psim obowiązkiem jest komentowanie, promowanie i nagłaśnianie tak niecodziennych zjawisk, pokwitowała ten sukces zaledwie trzema recenzjami. Natomiast wspaniale zachowała się fundacja „Teraz Polska”, obdarzając Krzysztofa Pastora tytułem „Wybitnego Polaka”.

Od siebie dodam, że w jego przypadku lepiej jest tworzyć wybitne dzieła baletowe, niż pisać do mnie i publikować sążniste listy otwarte z pouczeniami o braku taktu, niewiedzy, sprawach towarzyskich, forsowaniu „narodowej” polityki artystycznej i czego tam jeszcze…

                                                                                   Sławomir Pietras