Przegląd nowości

Majówka w Operze Śląskiej

Opublikowano: poniedziałek, 29, maj 2017 07:02

W sobotni wieczór 13 maja obejrzałem w Bytomiu  przedstawienie Mocy przeznaczenia Verdiego. Nieobecność na premierze ma tę niedogodność, że słyszy się tu i ówdzie rozpowszechniane opinie. Nie sugerując się nimi usiadłem wśród publiczności i uczyniłem to, co niedawno sugerowała znana i pobożna aktorka, przewodnicząc jurorom pewnego kontrowersyjnego przedsięwzięcia: „Koledzy, pomódlmy się wspólnie, aby to co zachwalę zobaczymy – nam się spodobało”.

Modlitwy nie pomogły. Reżyseria tego spektaklu jest kolejnym bezsensem, uprawianym na naszych oczach i naszym kosztem przez takich „uporczywych” poprawiaczy sztuki lirycznej, jak Treliński, Znaniecki i nieopatrznie zaangażowany do tej produkcji Tomasz Konina.

Najpierw podczas przepięknej uwertury – ni z gruszki, ni z pietruszki – jakaś tancerka wyginała się w pseudo modernistycznych popisach. Podobne wygibasy tuż po wkroczeniu wojsk radzieckich do Krakowa wyczyniała znana wówczas bosonóżka, o czym donosił w prasie Stefan Kisielewski: „W minioną sobotę Krystyna Terra na scenie Teatru Słowackiego zatańczyła całą II wojnę światową!”.

Spektakl rozgrywa się w ciągle tym samym wnętrzu mimo, że akcja przenosi się co chwila kolejno do gospody, klasztoru, kościoła, obozu wojskowego, na pole bitwy i do jaskini pokutniczej. Robi się coraz większy bałagan. Markiz Calatrava umiera przygnieciony domowym posągiem, aby wkrótce odżyć – nie wiedzieć czemu – w osobie Ojca Gwardiana. Kwiaty – niezbyt elegancko wyjęte z wazonu przez Alvara – porzucone przez Leonorę więdną na proscenium niemal do końca przedstawienia, a my oglądamy kolejne nieporozumienia; rannego na polu bitwy Alvara leżącego na drzwiach salonu , rodzaj jakiegoś can cana roznegliżowanych tancerek, czy rozbierankę kuszących wojsko chórzystek, z których co najmniej połowa nie powinna już tego robić z racji stażu pracy.

Nie umiem odpowiedzieć, dlaczego przyjaciółka Leonory zamienia się nagle w Cygankę Preziosillę, co znaczą krzyczące transparenty i dlaczego królewskiej krwi Alvaro przybywa do Leonory w mundurze uciekiniera z Afganistanu, a pojedynkując się z Carlosem zamiast miecza o którym śpiewa, wyciąga kozik, jak zwykły rzezimieszek. Takie bezsensy można by mnożyć, ale nastrój majówki w Operze Śląskiej nakazuje upamiętnić te elementy spektaklu, które w finale publiczność nagrodziła owacją na stojąco.


Pod dyrekcją młodego kapelmistrza Jakuba Kontza orkiestra grała wybornie, a chór – zwłaszcza męski – zasługuje na takie same komplementy. W programie spektaklu dyrygent wyznał, że pierwszym nagraniem operowym jakie kupił jeszcze w latach szkolnych była Moc przeznaczenia i „wtedy zakochałem się w jej partyturze, a motyw z uwertury przewija się przez całe moje życie”. To piękne wyznanie będziemy pamiętać widząc Jakuba Kontza przy pulpicie.

Leonorę  śpiewała Karina Skrzeszewska, artystka urodziwa, o pięknym sopranie spintowym i figurze idealnej do noszenia przebrania męskiego, gdyby reżyser zechciał respektować wymogi libretta.

Alvarem był Sylwester Kostecki, rodzajem tenorowego głosu, kondycją wokalną, sylwetką i typem aktorstwa doskonały odtwórca postaci „w której płynie krew Inków”. To samo należy powiedzieć o barytonie Adamie Woźniaku w roli Don Carlosa. Ich duety z Alvarem to zaiste perły tego przedstawienia.

Preziosilla – Roksana Wardenga imponowała aparycją interesującym mezzosopranem i … wzrostem, ale gdzie szukać  partnerów dla blisko dwumetrowej amantki? W roli Ojca Gwardiana wystąpił Bogdan Kurowski – ozdoba każdej obsady verdiowskiego repertuaru dzięki pięknemu brzmieniu basowego głosu, prezencji i talentowi aktorskiemu.

Komicznego zakonnika Melitone śpiewał Włodzimierz Skalski, ale nie był komiczny, bo reżyser nie zechciał uwzględnić również tego wymogu libretta. Natomiast aż nadto komiczny był  Juliusz Ursyn-Niemcewicz w roli Trabucco, któremu podczas oklasków (podobno miał urodziny) wyniesiono na scenę kwiaty, napoje i prezenty. Tylko brakowało sałatki jarzynowej i śledzia w śmietanie. Ale to już nie było komiczne. Obsadę z powodzeniem dopełniali Kamil Zdebel (Burmistrz) i Cezary Biesiadecki (Chirurg).

Mimo reżyserii Tomasza Koniny majówkę w Operze Śląskiej będę wspominał z sentymentem, trzymając kciuki za zwyżkujący artystycznie z premiery na premierę  jej zespół i dyr. Łukasza Goika, lidera wychowanego w bytomskich murach, co nieczęste i godne naśladowania.

                                                                              Sławomir Pietras