Przegląd nowości

„Lakmé” Delibes’a w Opéra de Marseille

Opublikowano: niedziela, 07, maj 2017 17:07

Pod koniec dziewiętnastego wieku we Francji (i nie tylko tam) na teatralnych scenach oraz w innych dziedzinach sztuki panowała niepodzielnie moda na orientalizm.

Lakme,Marsylia 1

Nad Sekwaną to szczególne upodobanie było jeszcze dodatkowo wzmacniane duchem traktowanego jak niepodważalna oczywistość kolonializmu. Francuski oficer marynarki Pierre Loti (1850 – 1923) rozpalał wyobraźnię czytelników swymi powieściami - w dużej mierze inspirowanymi autobiograficznymi przeżyciami - opowiadającymi o łatwych podbojach miłosnych pewnego siebie mężczyzny z Zachodu, osadzonych w kontekście barwnej egzotyki.


Najsłynniejszą operą opartą na tej tematyce jest w świadomości ogółu Madame Butterfly, wszak piętnaście lat przed jej powstaniem miała miejsce kreacja innej eksponującej podobne wątki opery: Lakmé Léo Delibes’a (1883).

Lakme,Marsylia 2

Nie cieszy się ona aż tak wielką popularnością, jak dzieło Pucciniego, choć nie brak w niej przecież powiewu świeżości, fascynujących atmosfer i zapadających w pamięć, pełnych namiętności i pożądania arii. Libreciści Edmond Gondinet i Philippe Gille adaptowali powieść Lotiego „Le mariage de Loti”, a także posłużyli się dziennikiem podróży Théodore’a Pavie, gdzie mowa jest nie o Thaiti, jak u Lotiego, tylko o Indiach.

Lakme,Marsylia 3

Pomimo pełnej uroku i powabu muzyki Lakmé opowiada bolesną historię braku porozumienia pomiędzy dwiema odmiennymi kulturami: indyjską i angielską oraz o niemożliwości pogodzenia ze sobą dwóch różniących się tradycjami i mentalnością środowisk społecznych i to niezależnie od szczerej miłości dwójki reprezentujących je protagonistów. Lakmé jest córką niepokornego bramina Nilakanty, wierzącego w świętość swojej córki, która jego zdaniem ma zdolność do nawiązywania kontaktu z bogami. Mamy tu do czynienia z religijnym integrystą, fanatykiem, który w dzisiejszych czasach mógłby zostać nawet utożsamiony z niektórymi imamami, czyli muzułmańskimi przywódcami.


Zakochany w jego córce Gerald jest natomiast przedstawicielem angielskich kolonizatorów, dla którego Indie są wyłącznie źródłem egzotycznych doznań i rozbudzania estetycznej ciekawości. Angielska reżyserka Lilo Baur (po raz pierwszy współpracująca z Operą w Marsylii) rozgrywa tę poruszającą historię miłosną w minimalistycznej scenografii (autorstwa Caroline Ginet), której centralnym elementem jest wzniesiony pośrodku sceny pagórek z czerwonej ziemi, symbolizujący jednocześnie świątynię i jej główny ołtarz. Z tyłu zaś widoczne jest zielone, odwołujące się do bujnej przyrody Indii tło. Reżyserka rezygnuje tym samym z pocztówkowej malowniczości folderów reklamowych, przeznaczonych dla turystów, a to z kolei pozwala skuteczniej skoncentrować uwagę widza na tragicznym wątku miłosnym.

Lakme,Marsylia 4

Profanacja świątyni przez eleganckich Brytyjczyków, Miss Bentson i jej pupilkę Ellen, córkę gubernatora, jej przyjaciółkę Rosę oraz dwóch młodych oficerów: Fredericka i Geralda jest dyskretnie symbolizowana poprzez niezręczne wywrócenie naczynia z żółtym proszkiem. Może to być w równej mierze złoty piasek, co szafran, czyli w obu przypadkach cenne i poszukiwane przez angielskich kolonizatorów artykuły. Z kolei często się pojawiające bukiety kwiatów zwiastują już słynny duet Lakmé i jej niewolnicy Maliki z pierwszego aktu. W akcie trzecim pojawia się ogromne drzewo ze zwisającymi gałęziami, pochylającymi się jakby nad nieszczęśliwą miłością bohaterów i niejako opłakującymi tragiczny koniec ich życia. Ta wszechobecna tutaj wegetacja idealnie współgra z niezwykle poetycką reżyserią świateł (Gilles Gentner), oscylującą pomiędzy cieniami i rzadkimi rozjaśnieniami. Jej niebieskie odcienie nadają całej narracji wręcz nierzeczywisty wymiar, zanurzając ją jakby w jakimiś śnie czy rozmarzeniu. Natomiast wspomniane wyżej egzotyczne akcenty pojawiają się przede wszystkim w epizodach choreograficznych, pomysłowo zaprojektowanych przez Olię Lydaki. Wreszcie niepoślednią rolę w tym plastycznym obrazie odgrywają wykreowane przez Hannę Sjödin stroje, post-wiktoriańskie dla Brytyjskich okupantów i malowniczo-barwne dla indyjskich tubylców. Podstawowym atutem prezentowanej w Marsylii produkcji jest jednak młoda, ale jakże świetnie dobrana obsada wykonawcza. Gwiazdą wieczoru okazuje się być bez wątpienia śpiewająca tytułową partię francuska sopranistka Sabine Devieilhe, dysponująca ciepło brzmiącym i doskonale pasującym do wrażliwej i delikatnej postaci Lakmé głosem, zdradzającym bezbłędną i fantastyczną technikę. To dzięki niej w występie tej artystki w żadnym momencie nie zauważamy nawet najmniejszego wysiłku, natomiast możemy się zachwycać lekkością wokaliz i miękkością nawet najwyższych dźwięków skali. Devieilhe jest wzruszająca zarówno w ariach, jak i w duetach, a ponadto posiada niebywałą intuicję teatralną, nadającą każdej z jej interwencji precyzyjnie sygnalizowany sens.


I nawet słynna aria „Où va la jeune Hindoue”, z czarodziejskimi tonami dzwoneczków, zatraca tutaj wyłącznie popisowo-wirtuozowski charakter, skutecznie zwracając naszą uwagę na to, że zgodnie z librettem jest ona przez Lakmé śpiewana pod przymusem ojca. W rzeczywistości młoda Hinduska jest w tym momencie przerażona myślą, że jej śpiew ma być przynętą na złapanie w pułapkę Geralda, którego ona darzy od pierwszego wejrzenia uczuciem pierwszej i niewinnej miłości.

Lakme,Marsylia 5

W tej roli od jak najlepszej strony prezentuje się dobrze już przez tutejszą publiczność znany tenor Julien Dran. Imponująco brzmi bas Nicolasa Cavalliera, który ucieleśnia postać surowego i nieugiętego bramina Nilakanta, podziw wznieca też pięknie brzmiący mezzosopran obsadzonej w roli służącej Maliki Majdouline Zerari.

Lakme,Marsylia 6

Ponadto wiele pozytywnych wrażeń dostarczają też inni członkowie tej wyrównanej obsady: Cécile Galois (Miss Bentson), Anaïs Constans (Ellen), Emmanuelle Zoldan (Rose), Marc Scoffoni (Frederick). Zwłaszcza trudno nie ulec czarowi subtelnego frazowania i zjawiskowej barwie tenora Loïca Félixa, który nawet z drugoplanowej roli służącego Hadzima czyni atrakcyjny element całej realizacji. Na czele orkiestry i starannie przygotowanego chóru Opery w Marsylii stoi młody amerykańsko-irlandzki dyrygent Robert Tuohy, potrafiący nie tylko wydobywać z partytury Delibes’a upojne aromaty dźwiękowe, ale także podkreślać ciekawe szczegóły instrumentacji czy eksponować bardziej dramatyczne akcenty. 

                                                                                 Leszek Bernat