Przegląd nowości

„La Calisto” Cavalliego w Opéra du Rhin w Strasburgu

Opublikowano: poniedziałek, 01, maj 2017 13:55

Włoski kompozytor - także organista i śpiewak - okresu baroku Pier Francesco Cavalli (ur. 1602 w Cremie, zm. 1676 w Wenecji) nazywał się w rzeczywistości Caletti-Bruni. Nazwisko Cavalli przejął od swego opiekuna Federico Cavalliego, który zajmował się jego wychowaniem i który zabrał go ze sobą do Wenecji.

La Calisto,Strasbourg 1

Początkowo Pier Francesco śpiewał w chórze Bazyliki św. Marka, a później pełnił funkcję organisty w kościele pw. św. Jana i Pawła oraz właśnie w Bazylice św. Marka, gdzie już od 1688 roku zajmował stanowisko kapelmistrza. W historii zapisał się jednak jako najważniejszy kompozytor operowy swojej generacji, czyli zupełnie nowego gatunku muzycznego, który znajdował się wówczas w stadium intensywnego rozwoju. W sumie Cavalli napisał czterdzieści jeden oper, z których tylko dwadzieścia siedem przetrwało do naszych czasów.


Są one przechowywane w weneckiej Bibliotece Narodowej Marciana. Do tej pory bardzo rzadko pojawiały się na scenach teatrów lirycznych, toteż z tym większą satysfakcją trzeba odnotować fakt wzmożonego zainteresowania, jakim w tym roku cieszy się twórczość operowa tego fascynującego swoją inwencją twórcy. Najpierw Opera Paryska wystawiła Eliogabalonastępnie genewski Grand Théâtre zaproponował realizację Giasone, a za nim francuski Festival d’Aix-en-Provence pokaże w lecie Erismenę, Opéra du Rhin w Strasburgu sięgnęła po partyturę La Calisto.

La Calisto,Strasbourg 2

Chodzi tutaj o dramma per musica w trzech aktach z prologiem, powstałą do libretta Giovanniego Faustiniego i wykreowaną w weneckim teatrze San Apollinare w listopadzie 1651 roku. Pomimo tego, że pod względem muzycznym wpisuje się ona jeszcze w tradycję zainicjowaną przez Monteverdiego, to przecież zdradza już zdecydowanie barokową estetykę. Ta ostatnia manifestuje się w równej mierze w zakresie budowy akcji (liczne przebieranki, zabawne nieporozumienia itd.), co na planie odgrywających tutaj ważną rolę partii wokalnych. Cavalli zachowuje wprawdzie recytatyw w stylu Monteverdiego, ale przede wszystkim dba o piękno śpiewu, a liniom melodycznym przypisuje słodki, rozkoszny i ekspresyjny charakter. Aby je jeszcze bardziej wyeksponować, kompozytor celowo nie rozbudowuje warstwy instrumentalnej. Zresztą nawet partie wokalne pozbawione są u niego wszelkich tak chętnie wówczas wykorzystywanych ozdobników, a typowa w tamtych czasach wirtuozeria ustępuje miejsca służebnej funkcji muzyki wobec słowa. Owa troska Cavalliego o wierne podążanie za prozodią tekstu i uczynienie go zrozumiałym dla odbiorcy jest w omawianej partyturze doskonale wyczuwalna. A warto podkreślić, że ze względu na zawiłą i skomplikowaną treść libretta Faustiniego śledzenie nakreślonej w nim intrygi nie należy do łatwych zadań. Oto bowiem w trakcie trzech aktów widzowie są świadkami zawikłanych i dwuznacznych przygód miłosnych Jowisza, który jest w stanie uczynić wszystko co w jego mocy, aby oczarować leśną nimfę Kallisto.


Żeby ją uwieść ucieka się on do różnych sztuczek, ale wierna Dianie - czyli bogini czystości - Kallisto odpycha Jowisza. Ten nie daje jednak za wygraną i obsesyjnie zmierzając do celu postanawia posunąć się do zmiany płci, licząc na to, że dzięki takiemu fortelowi będzie mu łatwiej zbliżyć się do opornej dziewicy. Tak wygląda początek opery, w której zakończeniu zazdrosna żona Jowisza, Junona, mści się zamieniając Kallisto w Wielką Niedźwiedzicę.

La Calisto,Strasbourg 3

Autorką nowej inscenizacji dzieła Cavalliego jest francuska reżyserka Mariame Clément, która we współpracy ze scenografką Julią Hansen rozgrywa całą akcję w scenerii przywołującej wybieg dla niedźwiedzi z jakiegoś ogrodu zoologicznego. Ten początkowo pozbawiony atrakcyjności wizualnej, jednolity obraz sceniczny stopniowo nabiera magicznych cech i skutecznie oddaje klimaty poszczególnych epizodów. Dzieje się tak w dużej mierze dzięki pomysłowi umieszczenia w centrum scenicznej przestrzeni wielkiego i obracającego się wokół własnej osi cylindra. Każdy jego obrót odsłania nowe miejsce akcji i przykuwa uwagę publiczności. Dopiero kiedy w finale Kallisto zostaje zamieniona w Wielką Niedźwiedzicę, sceniczny horyzont pokrywa się mocno świecącymi gwiazdami, co nadaje tej wizji niemalże oniryczny charakter. I tylko szkoda, że niektóre powtarzane bez umiaru efekty (jak bez przerwy kręcący się po scenie i przebrany za niedźwiedzia statysta) wywołują pewną monotonię czy że czasami humor reżyserki manifestuje się w mało subtelnym i graniczącym z wulgarnością stylu (sztuczne i wyolbrzymione genitalia satyrów czy symulowany akt zoofilii). Te niepotrzebne akcenty nie są wszakże zepsuć ogólnie pozytywnego odbioru logicznie prowadzonej i spójnej narracji dramaturgicznej, której mocną stroną jest również sprawnie prowadzona gra aktorska. Ponieważ muzyka Cavalliego opiera się tu w dużej mierze na frapujących swym pięknem partiach wokalnych, to gwarancją oddania rzeczonej partyturze pełnej sprawiedliwości jest oczywiście odpowiednie skompletowanie obsady wokalnej.


Musi być ona zdolna do wydobycia całej szlachetności, kunsztowności i powabu kolejnych fraz oraz do podkreślania ich subtelnych niuansów i urokliwego zabarwienia. Otóż w omawianej realizacji w zasadzie wszyscy artyści stanęli na wysokości zadania i spełnili pokładane w nich nadzieje. Rosyjska sopranistka Elena Tsallagova w roli tytułowej urzeka swoim ciepło zabarwionym i zmysłowym głosem, sugestywnie wyrażającym siłę nieugiętej cnoty, ale także utajone pragnienia i fantazmy kuszonej przez Jowisza nimfy.

La Calisto,Strasbourg 4

W partii czyhającego na jej niewinność boga nieba, burzy i deszczu interesująco prezentuje się bas Giovanni Battista Parodi, a u jego boku nieprzeciętnym talentem aktorskim imponuje rosyjski baryton Nikolay Borchev (Merkury). Fantastycznej lekcji sztuki śpiewu udziela dość dobrze w Polsce znana amerykańska mezzosopranistka Vivica Genaux, która wcielając się w postać Diany porusza niebywałą ekspresją i dramaturgicznym zacięciem. Wyrazy podziwu należą się także obdarzonej temperamentem tragiczki Raffaelli Milanesi, doskonale oddającej bezbłędnie brzmiącym sopranem szeroką gamę emocji Junony, zdradzanej i upokarzanej małżonki Jowisza. Warto także odnotować udział polskiego basa Jarosława Kitali, który niezależnie od drugoplanowego charakteru roli Silvanusa zwraca na siebie uwagę pewnym i w pełni świadomym prowadzeniem ładnie nasyconego głosu oraz swobodą sceniczną. Pewne rozczarowanie wzbudza natomiast nie wystarczająco sprężysta i ekspresyjna interpretacja Christophe’a Rousseta, stojącego na czele zmniejszonego składu zespołu Les Talents Lyriques, który między innymi z powodu obierania dość wolnych temp nie jest w stanie wystarczająco teatralizować muzyki Cavalliego ani jej nadać tak bardzo tu potrzebnej rozległej palety barw dźwiękowych. Ta sytuacja jest tym bardziej zaskakująca, że francuski dyrygent zdążył nas już przez wiele lat przyzwyczaić do bardziej natchnionych, dynamicznych i zróżnicowanych pod względem wyrazowym realizacji.

                                                                                 Leszek Bernat