Wystawiony właśnie w Operze w Awinionie Makbet Verdiego jest wznowieniem produkcji pokazanej już rok temu w Marsylii. O ile jednak wówczas wzbudzała ona raczej mieszane uczucia, ze względu na nasuwającą wiele zastrzeżeń warstwę sceniczną, to teraz zdecydowanie przekonała już bez reszty zachwyconą i reagującą wręcz entuzjastycznie publiczność.
Wydaje się, że francuski reżyser Frédéric Belier-Garcia wyciągnął konstruktywne wnioski z formułowanych uprzednio uwag i - nie zmieniając przecież ogólnej koncepcji prezentowanej wizji - dokonał jednak pewnych drobnych, ale jakże istotnych zmian. Uczynił to zresztą na tyle skutecznie, zwłaszcza w zakresie oświetlenia, że czasami możemy odnieść wrażenie, iż nie oglądamy tego samego spektaklu.
Zanim wszakże przypomnę niektóre jego pomysły, chciałbym w pierwszej kolejności zająć się fantastyczną realizacją muzyczną przedstawienia, opierającą się częściowo na podobnej obsadzie wykonawczej, co w Marsylii.
Tak jak wtedy, tak i teraz gwiazdą wieczoru był hiszpański baryton Juan Jesús Rodriguez, dysponujący bezbłędnie brzmiącym we wszystkich rejestrach, wyrównanym i niezawodnym technicznie głosem o soczystej i mięsistej barwie. Nośny dół skali, bezproblemowe atakowanie górnych dźwięków i idealne panowanie nad oddechem pozwalają mu na wydobywanie z trudnej partii Makbeta wszelkich subtelności i niuansów, co w połączeniu z ogromnym zaangażowaniem scenicznym złożyło się na niezapomnianą kreację sceniczną.
Pozwoliła ona Rodriguezowi na sugestywne ukazanie dwoistej natury tej tragicznej postaci, rozdartej pomiędzy tchórzliwym i zdradzającym słabość charakteru podporządkowaniu się szaleńczym zapędom własnej żony oraz pozbawioną litości brutalnością, wynikającą z niepohamowanej żądzy władzy. Nic dziwnego, że o tego wybitnego barytona verdiowskiego zabiegają najbardziej prestiżowe sceny świata, czego przykładem jest to, że prosto z Awinionu poleciał on do nowojorskiej Metropolitan Opera, gdzie będzie śpiewał rolę de Guiche w Cyrano de Bergerac Franco Alfano.
Partnerką Rodrigueza w Awinionie była wybitna bułgarska sopranistka Alex Penda, która w partii Lady Makbet zdradzała często tendencję do lekkiego forsowania głosu, któremu jednak umiała – zgodnie z życzeniem samego Verdiego - nadać ostre brzmienie, celnie oddające mordercze zapędy tej nie cofającej się przed żadną zbrodnią protagonistki.
Penda posiada prawdziwy temperament tragiczki, co pozwoliło jej na przekazanie całej gamy porażających swym okrucieństwem emocji. Z elektryzującym publiczność przemocą i zaciekłością występem tej sopranistki kontrastował delikatny wizerunek jej służącej, obrazowo ucieleśnianej przez urzekającą subtelnym głosem i nieprzeciętną urodą Violette Polchi.
Uznanie publiczności zyskał też kreujący rolę Banka, a pochodzący z Rumunii Adrian Sampetrean, wzruszający zwłaszcza w scenie, podczas której, świadomy nadchodzącej z rąk krwiożerczej pary śmierci, stara się ochronić swego małego syna. Ponadto emocje wzbudzały interwencje wrażliwie frazującego Giuseppe Gipaliego, tenora o szlachetnej i pięknej barwie, cechach, które można również odnieść do występującego jako Malcolm Kévina Amiela. Na czele doskonale się prezentującego, a będącego zbiorowym bohaterem tej realizacji, chóru (poruszająca interpretacja słynnego fragmentu „O patria oppressa”) oraz znajdującej się w imponującej formie orkiestry stał ceniony francuski dyrygent Alain Guingal.
Prowadził całe wykonanie z porywającym dynamizmem i przykuwającym uwagę wyrafinowaniem, nie tracący przy tym ani na moment z punktu widzenia niezwykle teatralnego charakteru partytury. Jednolita oprawa scenograficzna Jacques’a Gabela, zaledwie symbolicznie przywołująca poszczególne miejsca akcji, dzięki staranniej niż w Marsylii prowadzonej grze świateł zyskała nie tylko na atrakcyjności, ale również i na skuteczności.
Ta sama uwaga dotyczy zresztą odwołujących się do różnych epok kostiumów, które przygotowała Sarah Leterrier. Wywołująca w zeszłym roku w Marsylii pewne rozbawienie – za sprawą dziwacznej gestykulacji - pierwsza scena opery, podczas której trzy roje czarownic zlatują się do dzikiego gaju, snując tam opowieści o plugawych czynach, wywarła spore wrażenie dużo ciekawiej ustawioną choreografią.
Natomiast wyraźnie niedopracowana przez reżysera gra aktorska została też tym razem skutecznie zastąpiona indywidualną inwencją niezwykle doświadczonych pod względem działań scenicznych solistów. I tak oto okazało się, że spektakl Frédérica Bélier-Garcii przeszedł na tyle pozytywną ewolucję, ze zaskoczył widzów nowymi walorami plastyczno-dramaturgicznymi. Nie zmienia to wszakże faktu, że i tak jego najmocniejszą stroną pozostała zjawiskowo realizowana partytura Verdiego. Leszek Bernat