Przegląd nowości

„Kandyd” Bernsteina w Théâtre du Capitole w Tuluzie

Opublikowano: środa, 04, styczeń 2017 16:17

Inscenizacja Kandyda Leonarda Bernsteina przywędrowała do Théâtre du Capitole w Tuluzie z nowojorskiego Festiwalu Glimmerglass, na którym została pokazana w lecie 2015 roku, a jeszcze w tym miesiącu zawita również na scenę opery w Bordeaux.

Kandyd,Tuluza 1

W przypadku tego dzieła - nie wiadomo do końca opery, czy komedii muzycznej według brodwayowskich standardów - od razu nasuwa się podstawowe pytanie.  Jak to się stało, że z okrutnej powiastki filozoficznej Woltera, powszechnie czytanej i dyskutowanej w okresie Oświecenia, mógł w połowie dwudziestego wieku powstać spektakl muzyczny w języku angielskim, określany mianem rozrywkowego. Projekt adaptacji tekstu Woltera wyszedł od Lillian Helmann, a Bernstein przymierzał się do niego w sposób dość beztroski i swobodny.


Pracował zresztą nad nim równolegle z komponowaniem musicalu West Side Story i ostatecznie prapremiera Kandyda w roku 1956 na deskach nowojorskiego Martin Beck Theatre nie spotkała się z entuzjazmem publiczności, która wyraźnie nie zrozumiała pesymistyczno-cierpkiego klimatu nowej pozycji. To dlatego ta ostatnia stała się bardzo szybko obiektem licznych poprawek i zmian, których wyliczanie nie miałoby tutaj sensu.

Kandyd,Tuluza 2

Dość powiedzieć, że w Tuluzie wystawiono wersję Johna Cairda z 1998 roku w zakresie warstwy teatralnej, z wersją muzyczną, którą sam kompozytor wybrał na rok przed śmiercią do dokonywanego wówczas nagrania płytowego. Ogólnie rzecz ujmując można stwierdzić, że Kandyd jest kompozycją w pewnym stopniu odzwierciedlającą osobowość swego twórcy.

Kandyd,Tuluza 3

Podobnie bowiem jak trudno jest „sklasyfikować” stojącego na czele Filharmoników Nowojorskich dyrygenta, który jednocześnie komponował dla Brodwayu komedie muzyczne, to równie trudno jest jednoznacznie zdefiniować pokazywaną właśnie w Tuluzie pozycję. Teoretycznie różnica pomiędzy operą i teatrem muzycznym polega na typie wykorzystywanych w obu gatunkach głosów, tylko tak się akurat składa, że – jak słusznie zauważa prowadzący przedstawienia w Théâtre du Capitole amerykański dyrygent James Lowe – Kandyd Bernsteina może być z powodzeniem wykonywany zarówno przez śpiewaków operowych, jak i artystów specjalizujących się w teatrze muzycznym. A z taką sytuacją mamy przecież do czynienia nader rzadko.


Ponadto może tu być wykorzystana rozbudowana orkiestra, jak i ansambl o ograniczonym składzie. W zależności od inscenizacji w Kandydzie artyści mogą też podawać tekst na wzór artystów operetkowych. Mówiąc zatem krótko, wystarczy po prostu zauważyć, że ze względu na duże wymagania, jakie owa partytura stawia przed wykonawcami, do jej realizacji potrzebni są zarówno świetni wokaliści, jak i instrumentaliści, i to nawet jeśli przychodzą oni z różnych stylistycznych obszarów.

Kandyd,Tuluza 4

Autorką omawianej inscenizacji jest amerykańska reżyserka Francesca Zambello, która dostrzega w Kandydzie dzieło o głębokim wydźwięku moralnym. Jego fundamentem jest bowiem – podobnie jak w powiastce Woltera – problem zła. Owo zło, korupcję, zazdrość itd. Kandyd dostrzega podczas swoich rozlicznych peregrynacji i przygód w Starym i w Nowym Świecie, a cechą charakterystyczną spotykanych na jego drodze osób jest to, że potrafią się oni do tych wszystkich negatywnych zjawisk adaptować w imię swojego komfortu i zwykłego przeżycia.

Kandyd,Tuluza 5

W trakcie swej niekończącej się podróży Kandyd niestrudzenie poszukuje idealnego świata, ale w rzeczywistości nawet w minimalnym stopniu się do niego nie zbliża. W ostatniej śpiewanej przez siebie melodii - „Make Our Garden Grow” - nasz protagonista w końcu sobie uświadamia, że nie jest w stanie zrozumieć otaczającego go świata i że w konsekwencji powinien zwracać uwagę tylko na to, co zależy wyłącznie od niego samego. Wynika zaś z tego następujący morał: aby żyć w lepszym świecie, trzeba zacząć taki świat tworzyć samemu wokół siebie.


Francesca Zambello i współpracująca z nią ekipa (James Noone – scenografia, Jennifer Moeller – kostiumy, Mark McCullough – światła) tworzą na scenie przestrzeń, która za pomocą delikatnych, ale subtelnych przekształceń może ewokować różne odwiedzane przez Kandyda miejsca. Owe przekształcenia i zmiany są osiągane dzięki przemyślnemu wykorzystywaniu akcesoriów, kompozycji świetlnych, kostiumów.

Kandyd,Tuluza 6

Nie ma tu zatem spektakularnych dekoracji czy aż do znudzenia eksploatowanych przez innych reżyserów projekcji wideo. Amerykańskiej inscenizatorce wystarczy na przykład potrząsana płachta materiału, aby zasugerować sztorm, garść białych konfetti do przywołania śnieżnej pory zimowej, parę zrzuconych z góry elementów dla nawiązania do trzęsienia ziemi w Lizbonie, do której udał się Kandyd.

Kandyd,Tuluza 7

Początkowo te humorystyczne kody wywołują uśmiech na twarzy, wszakże szybko uświadamiamy sobie, że reżyserka nawiązuje w swojej pracy do tradycji jarmarcznego teatru, który zadowalał się paroma deskami tworzącymi prymitywne podium i przypadkowymi rekwizytami. I podobnie jak w owym jarmarcznym teatrze, tak i tutaj ważną funkcję odgrywa pomysłowo ustawiona choreografia (Eric Sean Fogel) oraz mimika realizujących nieme role chórzystów. Ta prosta, wręcz minimalistyczna, a zarazem zręcznie zachowująca komiczny dystans do przywoływanych realiów wizja okazuje się niesłychanie skuteczna i -pomimo skromnych środków – zaskakująco atrakcyjna. Przekazuje ona wiernie filozoficzną lekcję Woltera, tylko że czyni to w bardziej współczesny i przystępny sposób. 


Sukces omawianej realizacji wiele też zawdzięcza głównie amerykańskiej, a świetnie się w tym lekkim stylu czującej ekipie wykonawców. W podwójnej roli Woltera i Panglossa występuje Wynn Harmon, który zapewnia całej realizacji niezawodną ciągłość dramaturgiczną. I nawet jeśli w partiach śpiewanych jego głos zdradza pewne wyraźne słabości, to przecież przede wszystkim podziwiamy u tego artysty jego nieprzeciętny i tak tutaj potrzebny talent aktorski.

Kandyd,Tuluza 8

Tytułową rolę Kandyda kreuje Andrew Stenson, który razem ze swoim towarzyszem Cacambo (w tym wcieleniu pojawia się Andrew Maughan) wnosi do komicznego klimatu pewną sentymentalną nutę i filozoficzną refleksję. Będącą zarazem kochanką kardynała Paryża i bogatego żydowskiego handlarza Kunegundą jest dysponująca imponującym wolumenem Ashley Emerson, której w niczym nie ustępują Kristen Choi (Paquette) i Marietta Simpson (Duegna).

Kandyd,Tuluza 9

Publiczność nagradza równie rzęsistymi brawami Matthew Scollina, najpierw w roli anabaptysty Jacques’a, a następnie mającego skrajnie pesymistyczny pogląd na świat Marcina, oraz Cynthię Cook ciekawie budującą postać holenderskiego filuta Vanderdendura. Do rozbudowanej ekipy amerykańskich solistów dołączają członkowie miejscowego chóru, wzbudzając podziw zdolnością „wtopienia” się w dość obcy im przecież na co dzień styl wykonawczy. A nad realizacją ujmującego dzieła Bernsteina czuwa popularny na Brodwayu dyrygent James Lowe, który nadaje całej interpretacji żywiołowy i utrzymujący uwagę słuchaczy w nieustającym napięciu charakter. Doprawdy trudno o lepsze zakończenie mijającego roku. 

                                                                                  Leszek Bernat