Pochodząca z Finlandii kompozytorka i urodzony w Libanie pisarz spotkali się we Francji, aby stworzyć operę francusko-języczną L’Amour de loin. Pełne wdzięku tłumaczenie tytułu na polski brzmi Miłowanie z daleka, a dzieło opowiada poetyckim językiem historię miłości księcia i trubadura Jaufré Rudel do zamorskiej księżniczki Clemence.
Kochankowie wcześniej się nie widzieli, a wiedzę o sobie uzyskiwali za pośrednictwem podróżującego tam i z powrotem pielgrzyma. Dziś taki kontakt ułatwiałby internet, jednak opowieść o kochaniu na odległość właśnie przez swą archaiczność nabiera symbolicznego znaczenia, pozwala też wydobyć na światło dzienne emocje głównych, a właściwie jedynych bohaterów dzieła.
Jest ich tylko troje. Rolę trubadura kreuje bas-baryton Eric Owens, który budzi współczucie z powodu nadmiernej tuszy i głosu, w którym jednak jest mało blasku. Piękną księżniczką jest Susanna Phillips, zaś postać pielgrzyma stworzyła swym mezzospranem Tamara Mumford. Poza tym w wykreowanym w operze świecie wyłania się z morza trochę nierzeczywisty chór, który wypowiada się jako głos wewnętrzny bohaterów.
Muzyka Kaija’i Saariaho jest umiarkowanie nowoczesna, wywodzi się z dźwiękowego koloryzmu i operuje minimalistycznymi schematami. To ma również konsekwencje dla partii wokalnych, które podobnie jak warstwa orkiestrowa nie są narracyjne, ale repetytywne.
To sprawia miejscami wrażenie monotonii, nie ma tutaj właściwie arii, są wyłącznie recytatywy najczęściej operujące w obrębie tych samych kilku dźwięków. Jedynie koloraturowe ozdobniki akcentują i uwypuklają emocje bohaterów. Mimo tej oszczędności środków muzyka prowadzona od pulpitu przez fińską dyrygentkę Susannę Mälkki wcale nie robi wrażenia ubogiej ani surowej. Działa na nastroje, które wynikają z oddalenia kochanków i przestrzeni morskiej jaka ich dzieli.
I tutaj spotykamy się z niezwykłym zjawiskiem, kolorystyczno-świetlną instalacją imitującą przestrzeń morską. Są to rozwieszone nisko nad całą powierzchnią sceny wstęgi, sznury migotliwych, kolorowych światełek LED, których jest ponoć 28 tysięcy.
Ta migotliwa instalacja przybiera rozmaite odmiany i barwy, przy zachodzie słońca czerwienieje, nocą migoce z lekka światłem białym, ma też odmiany błękitne, żółtawe, zielonkawe, a dodatkowo przy nawet niewielkim poruszeniu wykonawców zaczyna falować. Robert Lepage, reżyser przedstawienia posłużył się też dwoma ruchomymi urządzeniami, łodzią pielgrzyma i metalowym pomostem, z którego spoglądają na morze kochankowie.
Opisuję tutaj wrażenia z inscenizacji opery Miłowanie z daleka, jaka dzięki transmisji z Metropolitan Opera w Nowym Jorku trafiła do polskich kin za pośrednictwem firmy Na Żywo w Kinach. Wydarzeniu nadawał dodatkową rangę komentarz twórców przedstawienia, że oto na tej prestiżowej scenie mamy pierwszą operę skomponowaną przez kobietę po ponad 100 latach.
Prawdą jest, że w dziedzinie twórczości operowej, dawniej i dziś, prym wiodą panowie, jednak kobiety, a zwłaszcza Polki mają na gruncie opery wspaniałe osiągnięcia. Być może jakiś impresario mógłby nawiązać w tej sprawie kontakt MET lub robiącymi karierę na tej scenie śpiewakami, reżyserami, scenografami itd, aby poinformowali tamtejszych decydentów, że Polska jest wyjątkowo bogata w uzdolnione kobiety-kompozytorki, które mają w swym dorobku wiele interesujących oper.
Warto przypomnieć twórczość operową Joanny Bruzdowicz i Elżbiety Sikory, które obie, tak jak Kaija Saariaho mieszkają we Francji. Niemałym powiedzeniem cieszą się dzieła Bernadetty Matuszczak, Hanny Kulenty i Marty Ptaszyńskiej, a z młodszego pokolenia – Agaty Zubel i Aleksandry Gryki. I to z pewnością nie są wszystkie kompozytorki operowe pochodzące z Polski. Sumując – mam nadzieję, że na następną premierę „kobiecej” opery w MET nie będziemy czekać kolejnych 100 lat.
Joanna Tumiłowicz