Przegląd nowości

„Ermione” Rossiniego w paryskim Théâtre des Champs-Elysées

Opublikowano: wtorek, 22, listopad 2016 16:00

Dwuaktowa „azione tragica” Ermione (Hermiona) to najbardziej ponure i – jak sam podtytuł wskazuje – tragiczne dzieło z długiej listy opera seria Gioachino Rossiniego. Kompozytor i jego librecista Andrea Leone Tottola sięgnęli tutaj do tematyki antycznej, wykorzystując adaptację sztuki Racine’a Andromacha.

Angela Meade

Ów tytuł nawiązuje do postaci trojańskiej księżniczki, wdowie po poległym w walce Hektorze, która znalazła się w niewoli u zabiegającego o jej względy Pyrrusa. Inspirując się tekstem Racine’a Rossini wraz z librecistą preferowali jednak uczynić główną postacią opery Hermionę. Ich decyzja mogła się wydawać o tyle zaskakująca, że żaden z wielu kompozytorów, którzy uprzednio pochylali się już nad sztuką Racine’a nie strącał z piedestału jej tytułowej protagonistki.


Natomiast Rossini nie tylko zakłócił hierarchię czwórki bohaterów, ale w dodatku dopisał do nich inne postacie, jak na przykład Orestes. W dużym skrócie opowiadaną w jego operze historię można streścić w następujący sposób. Otóż Orestes kocha Hermionę, która go nie kocha, gdyż kocha Pyrrusa, który ją odrzuca, gdyż kocha Andromachę, która z kolei go nie kocha, gdyż żyje wyłącznie wierną miłością do poległego Hektora oraz ich syna. Przez cały czas opery jesteśmy zatem świadkami rozmaitych i skomplikowanych relacji, jakie zachodzą pomiędzy tymi bohaterami. Zaś te relacje, podobnie jak końcowa katastrofa, są nam ukazywane z punktu widzenia tytułowej protagonistki, która całkowicie zaślepiona szaleńczą miłością posuwa się nawet do przekonania Orestesa o konieczności dokonania zbrodni na Pyrrusie.

To zapewne ta przesycona nienawiścią i przemocą treść opery była przyczyną jej klęski podczas prapremiery, która miała miejsce w neapolitańskim Teatro San Carlo w 1819 roku. Hermiona została wówczas natychmiast zdjęta z afisza, a na scenę powróciła dopiero w roku 1977 w Sienie i to w wersji koncertowej, która została również zaprezentowana w roku 1986 w Padwie. W tym samym roku pokazano jej wersję sceniczną na Festiwalu Rossiniego w Pesaro, a dwa lata później powtórnie w Sienie. Od tamtej pory Hermiona poruszała publiczność w Rzymie, Glyndebourne, Londynie, Brukseli i Nowym Jorku, natomiast trzynaście lat temu jej wersję koncertową poznali także polscy słuchacze w Katowicach. Niezwykle rzadkie pojawianie się rzeczonej opery w repertuarach teatrów lirycznych trzeba przede wszystkim tłumaczyć wyjątkowo wygórowanymi wymaganiami wokalnymi, jakie kompozytor postawił przed całym zespołem solistów. Dotyczy to głównie wykonawczyni partii tytułowej, przeznaczonej pierwotnie dla słynnej Isabeli Colbran, najjaśniej wówczas świecącej gwiazdy wokalistyki, szczególnie przez Rossiniego cenionej.

Tym razem koncertowej realizacji wyraźnie wciąż jeszcze „omijanej szerokim łukiem” opery podjęły się działające tutaj w koprodukcji Opéra de Lyon oraz paryski Théâtre des Champs-Elysées. Osobiście miałem możliwość uczestniczyć w tym ze wszech miar interesującym wydarzeniu artystycznym nad Sekwaną i muszę przyznać, iż wywarło ono na mnie niezapomniane wrażenia. Powiedzmy od razu, że całe przedsięwzięcie było możliwe do zrealizowania i odniosło tak ogromny sukces przede wszystkim dzięki wybitnemu znawcy repertuaru włoskiego oraz największemu specjaliście od twórczości Rossiniego, jakim jest maestro Alberto Zedda. Niezależnie od swojego zaawansowanego wieku (osiemdziesiąt osiem lat!), drobnej pochylonej sylwetki i siłą rzeczy ograniczonych już sił ten światowej sławy autor krytycznego wydania wszystkich dzieł Rossiniego i założyciel Festiwalu w Pesaro poprowadził Hermionę z nadzwyczajną energią i zaangażowaniem, z polotem i fantazją, a zarazem niezwykle precyzyjnie i z dbałością o wszelkie szczegóły partytury, którą sam uprzednio „dopieścił” i uzupełnił, na przykład o niezapisane w oryginalnej wersji kadencje. Pod jego zdradzającą niepodważalny autorytet batutą Orkiestra Opery Lyońskiej (ze świetnym Kazimierzem Olechowskim na stanowisku koncertmistrza) wykazała imponującą czujność i umiejętność partnerskiej współpracy z całą ekipą solistów. Ponadto oczarowała szeroką paletą dźwiękowych barw, rzadko spotykaną spójnością wszystkich grup instrumentalnych oraz zbiorową muzykalnością. Szczery entuzjazm publiczności wznieciła także doskonale dobrana - niezależnie od drobnych mankamentów, co przy tej skali trudności jest jak najbardziej zrozumiałe - obsada solistów.


Na jej czele stała amerykańska sopranistka Angela Meade potrafiąca swym w miarę upływu czasu coraz lepiej brzmiącym głosem zbudować tytułową postać Hermiony oraz ukazać ją jako kobietę rozdartą wewnętrznie pomiędzy intymnym cierpieniem, a niemożliwą już do opanowania nienawiścią. W niczym jej nie ustępowała szwajcarska mezzosopranistka Eve-Maud Hubeaux, która jako zazdrosna Andromacha przykuwała uwagę już na początku aktu pierwszego wykonując z doskonałą maestrią techniczną wielką cavatinę „Mia delizia! Un solo istante”.

Alberto Zedda

Wszakże wysoki poziom omawianego wykonania dużo też zawdzięczał głosom męskim, z których każdy ma tutaj wiele okazji nie tylko do spektakularnych popisów, ale również do budowania scen o dużym ładunku ekspresji i dramaturgii, i to zarówno w epizodach solowych, jak i wielu porywających duetach. Trudno było nie poddać się sztuce trzech rywalizujących ze sobą wokalnie - ale także i w opowiadanej nam historii perypetii miłosnych - tenorów: Amerykanina Michaela Spyresa w roli zakochanego we wdowie po Hektorze Pyrrusa, Włocha Enea Scali – w partii Pylada, ratującego Orestesa z rąk wściekłych mieszkańców Epiru, oraz Rosjanina Dmitry Korchaka wcielającego się właśnie w postać tego ambasadora królów greckich, jakim jest Orestes. I tylko ten ostatni zdradzał pewne słabości, zwłaszcza w zakresie zbyt nosowego brzmienia skądinąd sprawnie pokonującego trudne interwałowe skoki głosu. Bez zarzutu natomiast się prezentował Chór Opery Lyońskiej, zawsze wnoszący swoimi interwencjami istotne akcenty dramaturgiczne. W sumie wspaniały wieczór, przyjęty przez publiczność owacją na stojąco.

                                                                                   Leszek Bernat