Przegląd nowości

Jak słuchać muzyki warszawsko-jesiennej?

Opublikowano: wtorek, 27, wrzesień 2016 21:06

To oczywiście nie są te czasy, gdy kompozytor korzystał ze ścisłych kanonów formalnych, trzymał się sztywnego systemu dur-moll, tworzył w oparciu o ustalone środki wyrazu jak melodia, harmonia, mniej lub bardziej regularne rytmy i wpasowywał materiał muzyczny w ramy formy sonatowej, arii ABA, ronda, wariacji, fugi.

Czarodziejska gora 2

Tworzył też suity złożone ze znanych tańców, albo zyskiwał więcej swobody pisząc fantazję. Zbyt wiele się w muzyce wydarzyło, aby tamte recepty miały jakieś większe znaczenie, tym bardziej, że technika dokonała ogromnego skoku i prawie wszystko może za nas zrobić komputer. Ktoś jednak musi przynajmniej nacisnąć guzik.


Słuchając muzyki granej (i śpiewanej) na 59. Festiwalu Warszawska Jesień można dojść do wniosku, że wielu kompozytorom nie zależy na tym by ich muzyka była uważnie słuchana, by docierała swoimi strukturami dźwiękowymi do naszych uszu, ale by odbiorca przyjmował całą tę papkę” dźwiękową w całości, nie zastanawiając się nad szczegółami, ponieważ ich nie słyszy.

Czarodziejska gora 3

Niestety takie traktowanie utworu z grubsza” skłania odbiorcę do większej rezerwy, albo nawet zobojętnienia, które przypomina stosunek do tego co się słyszy w hipermarketach, w windach, toaletach – grają, ale nie ma sensu się w to wsłuchiwać. Można co najwyżej zapoznać się z ogólną ideą kompozytora, której zapis słowny bywa nierzadko dużo ciekawszy, a przynajmniej bardziej komunikatywny, niż utwór muzyczny.


Taki stosunek do prezentowanej muzyki pogłębia się wtedy, gdy do warstwy instrumentalnej dokłada się część stworzoną elektronicznie, a zdarza się, że jedno zupełnie nie pasuje do drugiego, są to dwa skonfliktowane światy dźwiękowe, które po nałożeniu na siebie tworzą ową niehomogeniczną papkę.

Czarodziejska gora 1

Opera Czarodziejska góra Pawła Mykietyna stanowi w propozycjach 59. Festiwalu chlubny wyjątek. Kompozytor zrezygnował zupełnie z udziału instrumentów, cały akompaniament” jest nagrany i na tyle komunikatywny oraz przejrzysty, że nie są tutaj potrzebne żadne dodatkowe komentarze ani wyjaśnienia co do sposobu wiązania dźwięków, struktur akustycznych itd. Libretto oparte na arcydziele literackim posuwa akcję sceniczną do przodu, chociaż nie jest to wcale prosta i łatwa opowieść. W sumie muzyka dosyć oszczędna i minimalistyczna, co w tym wypadku nie jest zarzutem lecz atutem, z uwagi na artystyczne skomplikowanie całości przesłania – nadaje się do nagrania, które można wielokrotnie odsłuchiwać. Racjonalną drogę do uszu i mózgów słuchaczy wybrał też Fabian Panisello w operze Nieporozumienie (Le Malentendu) opartej na sztuce Camusa. Muzyka instrumentalna w zasadzie nie nakłada się na sekwencje elektroniczne, które przychodzą do nas oddzielnie, a dodatkowo śpiewacy mają pomoc w instrumentach dublujących ich niektóre partie wokalne. Jest to również istotne dla słuchaczy. Oddzielenie od siebie warstwy elektronicznej i granej na żywo znacznie usprawniło percepcję także w utworze Kolektyw Aaron S. Sławomira Wojciechowskiego. Fakt, że librecista Paweł Krzaczkowski odwoływał się niejasno do Kafki miałby tutaj minimalne znaczenie, gdyby nie warstwa wideo Normana Leto i zabawy z elektronicznym tłumaczeniem różnych sloganów między angielską, niemiecką i polską wersją. Więcej zamieszania równoczesnym nakładaniem na siebie warstw granych na żywo i deformowanych elektronicznie oraz odtwarzanych z pliku dźwiękowego wprowadził utwór Sideshow Stevena Takasugi anonsowany, jako kompozycja do tekstów Karla Krausa. Amplifikowany oktet i elektronika potrzebne są do tego, by budzić szacunek dla amerykańskiej grupy Talea Ensemne, która daje nam popis doskonałego teatru instrumentalnego. Wart uwagi jest podział utworu na bardzo zróżnicowane wyrazowo i dźwiękowo sekwencje oddzielone od siebie przerwami czyli ciszą, która stanowi element budzącego ciekawość wyczekiwania, czym nas zaskoczą artyści w kolejnym odcinku. Zapowiadany tekst aforyzmów Krausa drukowany oddzielnie i podawany do wiadomości słuchaczy, to oczywiście wartościowy bonus, którego byśmy się nie domyślili bez podpowiedzi.


Sama warstwa dźwiękowej papki” serwowanej w poszczególnych odcinkach miejscami jest zbyt zbita, aby się nadawała do uważnego, uczciwego wysłuchania. Przy całym szacunku dla wykonawców i kompozytora, przelatujemy nad tym dosyć gładko i czekamy na kolejny odcinek.

Zagubiona autostrada 3

Najtrudniejszym do wysłuchania przykładem muzycznym okazała się kompozycja operowa Olgi Neuwirth Zagubiona autostrada. Gdyby nie nazwiska Elfriede Jelinek i Davida Lyncha oraz kompilacja dokonana przez reżyserkę Natalię Korczakowską, niewiele by z tego wynikało. Oczywiście trzeba wypunktować znakomite aktorsko i wokalnie solówki Davida Mossa, ale równolegle podawana warstwa instrumentalno-elektroniczna w sporej mierze całkowicie nieczytelna, była tutaj jedynie podkładem”, szumem”, by nie powiedzieć hałasem.


Rzecz nie kwalifikuje się w zasadzie do nagrania płytowego audio, chyba, że jako dokumentacja, ciekawostka. Co innego  nagranie wideo. Na przeciwnym biegunie plasuje się opera Salvatore Sciarrino Luci mie traditrici, która pod względem formalnym jest całkowicie tradycyjna i konwencjonalna. Orkiestra, śpiewacy, dyrygent (świetna Lilianna Krych), klarowne, poetyckie libretto, do tego oparte na autentycznych wydarzeniach z biografii Gesualdo da Venosa.

Zagubiona autostrada 1

Żadnej elektroniki. Warstwa muzyczna wysubtelniona do granic możliwości, smyczki grające niemal wyłącznie flażoletami, instrumenty dęte w większości symulujące miłosne oddechy, westchnienia, perkusja na granicy cichego szumu, a całość przypominająca odgłosy nocnego ogrodu, dalekie odzywki ptaków, nawet brzęczenie komarów, poza kilkoma transkrypcjami madrygałów samego Venosy, granych jakby przez świerszcze.

Zagubiona autostrada 2

Charakterystyczne dla Sciarrino są też eksperymenty z ludzkim głosem, sposobami intonowania, w zasadzie pozbawione kantyleny, ale za to przywodzące na myśl zachowania godowe ptaków domowych. To wszystko ogromnie ciekawe dla słuchacza przyzwyczajonego do Verdiowskiego La donna e mobile, gdzie w tle również krąży śmierć. U Sciarrina jest ona jednak wyrafinowanie narastająca, o wiele mocniejsza i dojmująca. Tego warto by było posłuchać jeszcze raz i jeszcze raz.

                                                                                                    Joanna Tumiłowicz