Przegląd nowości

Kwintesencja wagneryzmu

Opublikowano: środa, 04, maj 2016 22:42

Muzyka sceniczna Richarda Straussa stanowi kwintesencję wagneryzmu, tyle że wolną od ułomności tamtego. A więc ograniczeń stwarzanych przez samego Wagnera i jego naturę. Złożyły się na nie niezdrowe ambicje literackie, czy wręcz rymopisarskie, dogmatyczne i doktrynerskie podejście wobec urzeczywistnienia stworzonego przez siebie teoretycznego modelu dramatu muzycznego, przy czym paradoksalnie wydaje się on być pozbawiony nerwu dramatycznego.

Elektra,Met 1

Rzecz jasna bez wizji i wytyczonego przez Wagnera kierunku Strauss nie mógłby zaistnieć jako twórca operowy, ale udoskonalił zamierzenia tamtego dzięki związaniu się z utalentowanym poetą – erudytą Hugo von Hoffmansthalem („Elektra” zapoczątkowała ich długotrwałą współpracę), w większym stopniu kierowaniu się intuicją i wyczuciem sceny, a poza tym do perfekcji opanował posługiwanie się orkiestrową paletą dźwiękową.


Poza tym grecka czy biblijna mitologia jest bardziej uniwersalna i zachowuje większą aktualność niż germańska czy staroskandynawska, na co nie bez wpływu pozostaje może jej szersze upowszechnienie. W przypadku nowojorskiego przedstawienia (oglądana w krakowskim kinie Kijów – Apollo Film 30 kwietnia ostatnia w tym sezonie transmisja) wyrażało się to też poprzez udział czarnoskórych śpiewaczek pośród Służebnych, których mimiczne usuwanie śladów popełnionych zbrodni rozpoczyna akcję, zanim rozlegną się pierwsze takty muzyki.

Elektra,Met 2

Tytułowa Elektra pozostaje opętana żądzą zemsty, dla której spełnienia jest w stanie utopić we krwi nie tylko swój dom i pozostałych przy życiu przedstawicieli rodu Atrydów, ale cały świat. Przynoszący jej zatracenie finałowy taniec ekstazy, stanowiący swoisty, negatywny odpowiednik miłosnego uniesienia wagnerowskiej Izoldy, do pewnego stopnia kojarzyć się może z kosmicznym tańcem Śiwy, przynoszącym światu zagładę. Nina Stemme trzyma właściwie całą akcję na swym głosie, a jest to mordercza partia, albowiem śpiewaczka nie schodzi ze sceny przez całe trwanie spektaklu.


I wychodzi z tego nie tylko z życiem, ale i z głosem, którego już na progu przyszłego sezonu użyczy właśnie wspomnianej Izoldzie w przenoszonej do Metropolitan Opera z Warszawy inscenizacji Mariusza Trelińskiego.

Elektra,Met 4

Z początku wydawało mi się, że jej sopran posiada zbyt ciepły odcień jak na twardy charakter tej nieznającej wątpliwości postaci, a także potrzeby przebicia się przez symfonicznie potraktowaną straussowską orkiestrę. Z czasem jednak okazało się, że nie tylko sprostała wymogom muzycznym, ale przyczyniła się do nakreślenia bardziej zróżnicowanego portretu postaci, zawierającego więcej odcieni. Uniknęła też wszelkiej forsowności, co być może wynikało z konieczności odpowiedniego rozłożenia sił, by starczyło ich na cały spektakl.

Elektra,Met 5

Prawdziwie integralną rolę wokalnie i aktorsko stworzyła Waltraud Meier jako Klitajmestra, zwłaszcza w scenie opowiadania Elektrze dręczącego ją snu, odpowiednio dobranymi, nieprzesadnymi gestami i mimiką, potrafiła wyrazić targające nią sprzeczne uczucia. Pamiętać przy tym należy, iż wbrew jej jednostronnemu ujęciu w tym utworze, bynajmniej nie była mężobójczynią z niskich pobudek, a więc potrzeby „zaspokajania chuci” pod jego nieobecność, lecz została przez niego zraniona w najczulszej istocie swej kobiecości, a więc macierzyństwie, kiedy dla  powodzenia wyprawy trojańskiej złożył w ofierze Artemidzie ich własną córkę – Ifigenię.


Gdy się spojrzy na nią z tego punktu widzenia, to zrozumie się cały jej dramat, a artystka uczyniła wszystko, by nam go przekazać. Ansambl ten z powodzeniem dopełniła Adrianne Pieczonka w partii Chryzotemis, siostry tytułowej bohaterki, niezdolnej zdecydowanie opowiedzieć się po którejkolwiek ze stron, pragnącej powstrzymać niepotrzebny rozlew krwi.

Elektra,Met 3

Zdecydowanie ustępowali paniom mężczyźni, ale w znacznej mierze sam kompozytor nie dał im większej szansy w tym względzie, albowiem ich partie zostały potraktowane dość marginalnie, zredukowane wyłącznie do odegrania określonej roli w biegu wypadków. Zgodnie ze swoim  upodobaniem Strauss obsadził Orestesa przez barytona. Eric Owens, mający podobnie jak on czarnoskórego przybocznego, sprostał wymaganiom wokalnym swej partii, ale przy jego tuszy trudno mu było stworzyć wiarygodny wizerunek sceniczny postaci. Żywiąc z kolei awersję do tenorów, powierzył partię Ajgistos temu rodzajowi głosu, co miało odpowiadać niechętnemu doń nastawieniu i jego karykaturalnemu ujęciu – podobnie było w przypadku Heroda w poprzedzającej „Salome”.


Przedstawienie „Elektry” w Metropolitan Opera zadedykowane zostało pamięci Patrice’a Chéreau, którego było to ostatnie dokonanie reżyserskie (premiera miała miejsce 13 lipca 2013 na festiwalu w Aix-en-Provence, a potem inscenizacja ta przeszła przez sceny mediolańskiej La Scali, Opery w Helsinkach, berlińskiej Opery Państwowej i barcelońskiego Gran Teatro del Liceu, by na koniec zawędrować za ocean, do Nowego Jorku – uwaga pro domo sua: w znacznie bogatszej Polsce żaden z teatrów muzycznych nie poniżyłby się do współrealizacji spektaklu, a potem cierpliwego czekania nań w kolejce).

Elektra,Met 6

Scenografia utrzymana jest w stylu Adolphe’a Appii (który urzeczywistnił idee sceniczne Wagnera w duchu jego muzyki). Składa się z różnych poziomów, połączonych schodami, rytmizującymi i dynamizującymi poruszanie się postaci.


Poza tym upływ czasu i wymowa biegu wydarzeń zaznaczone zostają poprzez  dyskretne zmiany oświetlenia. Kostiumy stanowią swego rodzaju pomieszanie epok, od nieokreślonych czasowo po w miarę współczesne z akcentami historycznymi.

Elektra,Met 7

Instynktowna nienawiść Elektry w trakcie akcji znajduje ujście w nieco chaotycznych i kanciastych ruchach, wyrażających gwałtowność jej charakteru. Podobnie jak w „Salome” taniec siedmiu zasłon, również w „Elektrze” stanowi on kulminację opery. Niestety, zabrakło nań odpowiedniego pomysłu, który wydobyłby destrukcyjną naturę bohaterki, popychającą ją do samozagłady. A zatem kropkę nad „i” postawił sprawujący od premiery kierownictwo muzyczne fiński kapelmistrz Jukka – Pekka Salonen, w pełni wydobywający wszystkie barwy orkiestry i jej interwencje, nie wysuwając się jednocześnie na pierwszy plan przed śpiewaków. W sumie spektakl bliski urzeczywistnienia idei wagnerowskiego gesamtkunstwerk, czyli totalnego dzieła sztuki.

                                                                               Lesław Czapliński