Przegląd nowości

Zwrot ku Eurydyce

Opublikowano: wtorek, 22, grudzień 2015 13:27

Powierzenie roli  tytułowego Orfeusza trzem śpiewakom sprawia, że nie jesteśmy w stanie zapamiętać żadnego z nich, a uwaga skupia się na Eurydyce. Wybór Barbary Zamek okazał się bardzo szczęśliwy, bo ta utalentowana śpiewaczka ma również doskonałe warunki scenicznie, co z kolei zachęciło kostiumolożkę Marlenę Skoneczko do zaprojektowania dla niej dwóch fantazyjnych i bardzo kobiecych sukien, w pierwszym akcie czerwonej, w drugim – czarno-granatowej.

Orfeusz,WOK 1

Z pozostałych postaci interesujący kostium ma jeszcze kobiecy Apollo, którym stała się nie bez powodzenia Anna Radziejewska. Orfeuszów ubrano tak, jakby byli gołymi manekinami w zakładzie krawieckim i mieli na sobie same usztywnienia bez rękawów – a dotyczy to również szóstki wokalistów z proMODERN oraz akordeonisty Macieja Frąckiewicza, którzy razem stanowili Alter ego Orfeusza. Przyznać trzeba, że opera Orphée stawiała przed śpiewakami ogrom trudności wokalnych powiększonych jeszcze o podawanie tekstu w języku francuskim oraz liczne ozdobniki i koloratury, co miało zapewne zwrócić uwagę, że pomysł dzieła został zaczerpnięty z baroku. Libretto opery napisali zgodnie polski kompozytor Dariusz Przybylski i łotewska reżyserka Margo Zalite, jednak teksty nie są wyłącznie przeróbką, ani podróbką librett utworów barokowych, ale stanowią patchwork typowy dla sztuki postmodernistycznej.


Ponoć nie zabrakło tutaj fragmentów z Biblii, z Miłosza, Rilkego, Jelinek, a nawet Milne’a (Kubuś Puchatek). Wszystko zostało przełożone na język francuski, poza madrygałem, który ma włoskie słowa wzięte od Gesualda, ale muzykę na tyle zdeformowaną, że może być tylko cieniem da Venosy. Rzecz w tym, że Gesualdo sam zamordował swoją żonę, a Orfeusz chce tylko zmarłą Eurydykę wyciągnąć z Tartaru.

Orfeusz,WOK 2

Jesteśmy zatem w centrum dramatu, konfliktu, czy też alegorii, której ani libretto, ani inscenizacja nie pozwalają nam rozszyfrować do końca. Słowa kompozytora, iż jego bohater „jest coraz bardziej zagubiony, nie może oddzielić życia od sztuki, która go przeniknęła i nie daje mu spokoju. Popada w obłęd, jego jedynym marzeniem jest śpiew” – niestety tylko gmatwają sprawę.

Orfeusz,WOK 3

Rzecz toczy się dość monotonnie, a głównym tworzywem dźwiękowym jest akord złożony z sekundy małej i różnych stojących dodatków. Trzej Orfeusze – młody Jan Jakub Monowid, dorosły Robert Gierlach i stary Andrzej Klimczak pojawiają się na zmianę nie dbając o chronologię, by wreszcie we trójkę wziąć udział w inscenizacji jakby próby głosowej wraz z korektorką wymowy francuskiej i jest to jedyny wesoły epizod w tej operze, absolutna rewelacja reżyserska. Eurydyka jest postacią absolutnie serio, choć w pewnym momencie i ona dostaje „głupawki” – może pod wpływem Kubusia Puchatka. Stawkę solistów uzupełniają jeszcze bardzo solidnie przygotowany tenor Mateusz Zajdel w roli Hermesa i dysponujący mocnym barytonem, z nieprzyjemnym pęknięciem w głosie Witold Żołądkiewicz jako Mnich.


Sceną najbardziej złowrogą jest zjadanie przez niego rozbitego na scenie arbuza. W nawale słów monologów czy dialogów daje się zapamiętać pojedyncze słowa – te które się uporczywie powtarzają, jak chaussure (but) czy też – je suis seul (jestem sam).

Orfeusz,WOK 4

Gdyby nie rozliczne pomysły reżyserki, która np. każe bohaterom wykonywać mechaniczne gesty, jakby robotów, czy też rozmieszcza wykonawców w różnych miejscach sceny i widowni, a nawet na balkonach technicznych, wreszcie wzbogaca własną scenografię o projekcje multimedialne Marka Zamojskiego, rzecz byłaby nie tylko monotonna, ale i statyczna. Margo Zalite zdradza zresztą w drukowanym programie, że tworzy sztuki pozbawione tradycyjnej fabuły, których areną jest świat nierzeczywisty, senny. Nazywa go „ruchomymi obrazami cierpienia”. Taki właśnie jest Orphée Dariusza Przybylskiego. Uznanie i podziw budzi natomiast spokój i rzeczowość dyrygentki Mai Metelskiej panującej nad tym ogromnym i rozproszonym aparatem wykonawczym. Do najlepszych muzycznie  sekwencji opery zaliczyć trzeba jednak nie partie wokalne ale interludia orkiestrowe, zwłaszcza świetny, niepokojący wstęp, z użyciem wyraźnie zarysowanej perkusji. Takiej wyobraźni kolorystycznej zabrakło w partiach wokalno-instrumentalnych.

                                                                           Joanna Tumiłowicz