Przegląd nowości

Jan Kulczyk pójdzie do nieba

Opublikowano: poniedziałek, 10, sierpień 2015 06:56

Jak zareagować na wieść o czyjejś nagłej śmierci? To bardzo trudne, indywidualne i osobiste. Dr Jan Kulczyk wiedział o stanie swego zdrowia. Wiedziało również - choć pod nakazem całkowitej dyskrecji - jego najbliższe otoczenie. Nikt jednak przez moment nie pomyślał, że to się tak skończy.

Reakcje były krańcowo różne, zawsze pełne żalu i smutku. Słyszało się zewsząd: nie mogę sobie znaleźć miejsca, ciągle nie wierzę, że to prawda, kto za tym stoi i kto za to odpowiada!

Odpowiedź jest jedna. Za tym stoi Opatrzność, a odpowiada za to Najwyższy, zwłaszcza że Doktor był wierzącym i praktykującym katolikiem. Gdybym był księdzem wygłaszającym żałobną homilię, pocieszyłbym żywych, że śmierć najbogatszego Polaka jest dowodem, jak sprawiedliwy Bóg traktuje swoje owieczki. Może to być pocieszenie dla wielu zjadaczy chleba, zwłaszcza ubogich. Ale nie dla znających Jana Kulczyka z czasów, kiedy nie miał jeszcze pieniędzy i zachowujących dla niego przyjaźń, mimo że się ich dorobił. Naszym obowiązkiem wobec tragedii jego przedwczesnej śmierci jest zaświadczać, czy kto chce, czy nie chce tego słuchać, jakim był naprawdę.

Przywołuję jego wsparcie różnych inicjatyw artystycznych, zanim został o to poproszony. Na przykład posyłanie prywatnego samolotu, aby w Poznaniu mógł znaleźć się Giuseppe di Stefano, Placido Domingo czy Igor Mitoraj. Albo natychmiastowa reakcja finansowa na koncept Waldemara Dąbrowskiego, aby na frontonie warszawskiego Teatru Wielkiego pojawiła się historyczna kwadryga. O pieniądzach Jana Kulczyka na promocję polskiej sztuki, rozwój kultury i licznych inicjatyw dobroczynnych, religijnych oraz większych i mniejszych, ale niemal zawsze anonimowych akcji filantropijnych napisze ktoś kiedyś książkę, grubą książkę!

Ludziom dobrej woli nie wolno zapomnieć o Jego wieloletniej aktywności w Poznaniu, Wielkopolsce, Warszawie, rodzinnej Bydgoszczy, Krakowie, Częstochowie i wielu innych miejscach na ziemi ojczystej. Ludzie sprawiedliwi nie ustaną w podziwie dla Jego odważnej postawy w sprawie arcybiskupa Juliusza Paetza, porywających wykładów dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego czy twórczych spotkań w gronie wrocławskiej inteligencji w salonie profesora Dudka.


My, najbliżsi mu w Poznaniu, już nie znajdziemy sobie nigdy miejsca, szukając klimatu corocznych wielogodzinnych, koleżeńskich wigilii w Starym Browarze, gdzie rodziło się mnóstwo zrealizowanych i niezrealizowanych pomysłów. Było ich tyle, że zrezygnowano z propozycji Doktora, aby z jego własnych funduszy zbudować nową siedzibę Wydziału Prawa, który wielu z nas wykształcił i wychował.

Szalony Doktór wpadł na pomysł zbiorowego wylotu jego prywatnym samolotem w przeddzień pogrzebu do Rzymu, aby w Watykanie ostatni raz spojrzeć na Jana Pawła II. Około godz. 16 wylecieliśmy z Ławicy w gronie zebranych błyskawicznie wielkopolskich prominentów, z których dyrektor Opery (czyli ja) był najniższy rangą. Jak ekipa pod wodzą Jana Kulczyka zorganizowała lądowanie na lotnisku Ciampino, przejazd zatłoczonym śródmieściem, wejście do Bazyliki św. Piotra i półgodzinną adorację przy trumnie, nie wiemy do dzisiaj, mimo że byliśmy tego świadkami. O godzinie 23 z minutami leżałem już w łóżku na poznańskiej Cytadeli, szczypiąc się w udo, jako że abyśmy weszli do środka Bazyliki, musiała poczekać delegacja prezydentów amerykańskich z Carterem, Bushem i Clintonem.

Nie sposób w tej chwili przeniknąć działalności Jana Kulczyka zwłaszcza na terenie międzynarodowym. Jako postać był niezwykle barwny i – podejrzewam – świadomie kontrowersyjny. To najbardziej lakoniczna charakterystyka jego osobowości. Wszak za barwnością i kontrowersyjnością kryją się liczne wątpliwości, podejrzenia i zarzuty. Korzystać będą z tego jego liczni wrogowie. Radzę ich nie demonizować, a na zaczepki reagować zdecydowanie i bezpardonowo. Niech to będą ostatnie przejawy przyjaźni dla tego niezwykłego człowieka, którego wspaniałe życie stało się niespodziewanie okresem zamkniętym.

Dominiko, Sebastianie, Grażyno, mamo Ireno, siostro Ilono: On i tak pójdzie do nieba!

                                                                     Sławomir Pietras