Przegląd nowości

Czy Opera Śląska musi żyć przeszłością

Opublikowano: wtorek, 07, lipiec 2015 09:50

Nie ma drugiej takiej sceny operowej w Polsce, która równie pilnie i pieczołowicie celebruje różne jubileusze oraz rocznice swej działalności. Począwszy od roku 1945 w rytmach dziesięcioletnich pojawiały się tu nowe inscenizacje Halki. Od dzieciństwa wychowywałem się wokół tego teatru, toteż pozostały w mej wdzięcznej pamięci wszystkie te realizacje, kolejno w reżyserii Antoniego Majaka (1955), Sławomira Żerdzickiego (1965 i 1995), Marii Fołtyn (1975 i 1985) oraz Marka Grzesińskiego (2005 i 2015), a zwłaszcza wybitne odtwórczynie Halki począwszy od Jadwigi Lachetówny, Marii Vardi, Janiny Rozelówny, Stanisławy Marciniak, Anny Kościelniak, aż po Ewę Karaśkiewicz, Krystynę Kujawińską i Barbarę Krzekotowską.

Obserwując dyrekcje Stefana Beliny-Skupiewskiego, Włodzimierza Ormickiego i wczesne poczynania Napoleona Siessa nie przewidywałem, jak wiele z ich usiłowań przyda mi się w mojej przyszłej drodze zawodowej. Gdyby nie oni, nie poznałbym Casanovy, Fra diavola, Rusałki, Bolesława Śmiałego, Mądrej , Marty, Cyrana de Bergerac, Zaręczyn w klasztorze i wielu innych dzieł nieobecnych nigdzie indziej.

Gdyby nie oni, jako nastolatek nie omdlewałbym na widok Poli Bukietyńskiej, bez końca oglądanej w Czarodziejskim flecie, Cyganerii, Fauście, Manon, Weselu Figara, Wolnym strzelcu, Otellu, czy Strasznym Dworze. Wydawało mi się wtedy, że Irena Cieśnikówna i Eugeniusz Jakubiak tańczący Romeo i Julię, Szurale i Esmeraldę są najlepszą parą baletową świata, a Iwona Wakowska w Jeziorze łabędzim, Śpiącej królewnie i Fontannie Bachczysaraju to skończona doskonałość.

Opera Śląska mojej młodości była snem czarownym. Teatr ten z czasem zaczął coraz bardziej żyć przeszłością, coraz rzadziej zrywając się do skupiających uwagę artystycznych wyczynów. Czasami wracały jego dawne legendy: Paprocki, Hiolski, Majak, Kawecka, Szczepańska, Szostek-Radkowa, Ochman. Wieloletni kierownik literacki Tadeusz Kijonka w swych wydawnictwach zagrzewał do boju sformułowaniami typu: pierwsza po wojnie, najlepsza w Polsce, kuźnia młodych kadr, podbiła Amerykę, wygrała współzawodnictwo, odnosi sukcesy zagraniczne…


Mijały lata. Otwarto warszawski Teatr Wielki, wybudowano wspaniały obiekt operowy w Łodzi, za dyrekcji Górzyńskiego, Bierdiajewa i Satanowskiego Poznań umocnił swą wiodącą pozycję, Kraków przeżył interesujące sezony za czasów Korda i Ewy Michnik, a Bytom ciągle łudził się, że śląscy włodarze wybudują Operę w Katowicach. Obiecywano to od pokoleń i nigdy nie dotrzymano słowa, utrwalając w świadomości nas wszystkich największe polskie oszustwo operowe stulecia.

Tymczasem Opera Śląska zmagała się z trudną codziennością. Nieustanne objazdy, utrata operowego wtorku w Katowicach, kłopoty kadrowe, nieporozumienia na stanowiskach dyrekcyjnych, pożar gmachu, wieloletnia praca na mikroskopijnej, acz bardzo kochanej scenie, dla niewielkiej, ale najwierniejszej na świecie widowni.

Teraz na 70-lecie z braku pieniędzy dano wieczór moniuszkowski z Verbum nobile i baletem Na kwaterunku, według pomysłu Henryka Konwińskiego, który całość firmował reżyserią i choreografią. Ta ostatnia zaskakująco udana na tle pozostałych elementów przedstawienia, a dobry poziom tańca, uratował honor jubileuszowego przedsięwzięcia.

Ludzie Opery Śląskiej robią co mogą. Niestety mogą niewiele. To skomplikowany, bolesny, od lat trwający trudny problem sztuki operowej na Śląsku. Ale nie oni są winni. Zmęczeni przeciwnościami, niskimi zarobkami, pracą w trudnych warunkach, permanentnym niedofinansowaniem, zawiedzeni niespełnionymi obietnicami, zmuszeni są do życia przeszłością.

Chyba, że znajdzie się ktoś z pomysłem, kompetencją, energią i wystarczającą perspektywą, dla realizacji zamierzonych celów. Jest taki jeden, nazywa się Paweł Gabara. Przed dwoma miesiącami w sposób haniebny, po 17 latach wzorowego kierowania Teatrem Muzycznym został wyrzucony ze Śląska przez bezrozumnych i aroganckich władców Gliwic. Nie oglądając się wstecz, niemal natychmiast wygrał konkurs na dyrektora Teatru Wielkiego w Łodzi i od kilku dni już tam funkcjonuje.

Wydaje się to być odpowiedzią na pytanie, czy Opera Śląska musi żyć przeszłością?

                                                                         Sławomir Pietras