Przegląd nowości

Od symfonii do opery - rozmowa z dyrygentem Zbigniewem Goncerzewiczem

Opublikowano: piątek, 13, marzec 2015 20:44

Świętuje Pan pięćdziesięciolecie pracy artystycznej. To znaczy, że rozpoczął ją pan jeszcze na studiach...

– Tak. Byłem na czwartym roku dyrygentury w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Poznaniu, kiedy dostałem propozycję pracy z Cappellą Bydgostiensis. Ówczesny rektor Stefan Stuligrosz dał mi dobre referencje, bo od dwóch lat prowadziłem w szkole orkiestrę kameralną. Moim mentorem był Witold Krzemieński, dyrygent, kompozytor, autor jednego z największych przebojów lat 60. ubiegłego stulecia do filmu „Szatan z siódmej klasy”, zatytułowany „Lato, lato”. Po studiach asystenckie szlify zdobywałem w Filharmonii Wrocławskiej a potem przez trzy lata prowadziłem orkiestrę symfoniczną w Wałbrzychu.

Zbigniew Goncerzewicz 1

Czy Pana rodzice byli związani z muzyką?

– Nie. Ojciec był kolejarzem i chciał, żeby czwórka jego dzieci skończyła studia, ale niczego nam nie narzucał. W moim rodzinnym Poznaniu dużym poważaniem zawsze cieszył się Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy imienia Henryka Wieniawskiego, a ponieważ miałem uzdolnienia muzyczne, poszedłem do podstawowej szkoły muzycznej, którą ukończyłem grając na egzaminie na skrzypcach z towarzyszeniem orkiestry.


W Liceum Muzycznym byłem jednym z niewielu uczniów, którym było dane na koncercie dyplomowym poprowadzić szkolną orkiestrę symfoniczną. Graliśmy koncert Haydna a solistą na oboju był Jarek Kukulski, który potem zrobił karierę w muzyce rozrywkowej. Ten koncert pomógł mi z pewnością w staraniach o przyjęcie do PWSM, bo o studia na dyrygenturze ubiegało się wówczas trzech kandydatów a wybrano mnie.

Dlaczego podjął Pan pracę jeszcze na studiach? Wtedy młodzieży nie spieszyło się do pracy...

– Jak każdy młody człowiek byłem ciekawy świata. Interesowała mnie możliwość kreowania muzyki z zespołem. Dyrygent Stanisław Gałoński organizował Capellę Bydgostiensis pro Musica Antiqua, której celem było reaktywowanie muzyki Renesansu i Baroku na instrumentach z epoki. Takie podejście było wtedy absolutną nowością, bo artyści obarczeni bagażem romantyzmu wykonywali tę muzykę tak, jak komu w duszy zagrało. Dopiero w latach 70. zaczęły  powstawać zespoły wykonujące muzykę dawną na rekonstruowanych instrumentach.

Jak znalazł się Pan w Kielcach?

– Dowiedziałem się, że Filharmonia Kielecka potrzebuje drugiego dyrygenta, zgłosiłem się i zostałem przyjęty.

Wcześniej nie miał Pan żadnych związków z Kielcami?

– Nie. Moja żona Krystyna jest z pochodzenia wrocławianką. Poznaliśmy się na egzaminach wstępnych do PWSM w Poznaniu, a pobraliśmy się na IV roku studiów. Krysia, która jest skrzypaczką, również została zatrudniona w kieleckiej orkiestrze i przez wiele lat była w niej koncertmistrzem.

Czy wtedy przypuszczali Państwo, że zostaną tu na stałe?

– Nie, ale oboje znaleźliśmy tu swoje miejsce w życiu. Mieliśmy szansę posmakować dużo dobrej literatury muzycznej. Prowadziłem w Kielcach pierwsze wykonania muzyki Strawińskiego, Prokofiewa. Na dodatek, kiedy w latach 80. dostaliśmy zaproszenie do Włoch, a w orkiestrze brakowało altowiolistów, po trzech miesiącach ćwiczenia grałem na tym tourneè na altówce. Było to dla mnie duże ryzyko, ponieważ zwykle stałem po drugiej stronie orkiestry, a w kręgach muzycznych często żartuje się, że dyrygentem zostaje ten, co  nie umie grać. Na ogół dyrygenci stronią od takiej konfrontacji z orkiestrą, ale mnie się udało.

Jaki rodzaj muzyki daje Panu najwięcej satysfakcji jako wykonawcy?

– Konstruując program jubileuszowego koncertu chciałem zawrzeć w nim moje ostatnie zainteresowania, stąd udział chóru parafialnego z Leszczyn, z którym pracuję od kilku lat, a który wykonał „Ave Verum Corpus” Mozarta. W programie znalazły się „Wariacje na temat Haydna” Johannesa Brahmsa, dwudziestominutowy utwór, w którym autor ukazuje cały wachlarz swoich kompozytorskich możliwości. Każda wariacja oddaje inny klimat muzyki brahmsowskiej, a kończy się fantastyczną passacalią. W drugiej części wieczoru wykonaliśmy kipiącą humorem symfonię „Londyńską” nr 93 Josepha Haydna, a ponieważ z natury jestem człowiekiem pogodnym więc i klimat koncertu był pogodny.

W koncercie wystąpił dobrze znany kielczanom skrzypek Krzysztof Jakowicz...

– Chciałem, żeby zagrała w nim Kaja Danczowska, która była solistką mojego pierwszego koncertu w Kielcach (grała wówczas koncert Czajkowskiego), ale, niestety, nie miała wolnego terminu. Dyrektor Rogala zaprosił więc Krzysztofa Jakowicza, co mnie bardzo ucieszyło, bo jesteśmy z żoną zaprzyjaźnieni z nim od czasów wrocławskich. Jest to wielki artysta i uroczy człowiek, bardzo oddany rodzinie. No i wychował znakomitego skrzypka, swojego syna Kubę, który talentem nawet przerósł ojca.

Pana córki też poszły w ślady rodziców...

– Małgorzata jest cenioną altowiolistką w Filharmonii Świętokrzyskiej, gra wymiennie przy pierwszym pulpicie i można jej powierzać najtrudniejsze partie altówkowe, jej mąż jest pianistą, córka Ola skończyła wprawdzie szkołę muzyczną w klasie wiolonczeli ale obecnie projektuje i szyje stroje. Starsza córka, Agnieszka, przez długie lata pracowała przy festiwalu Wratislavia Cantans. W dwusetną rocznicę śmierci Mozarta, w 1991 roku zorganizowała koncert, w którym wziął udział rozpoczynający karierę wokalną, dziś międzynarodowa gwiazda opery, Piotr Beczała.


Jak się Państwu żyje na emeryturze?

– Żona współpracuje z orkiestrą kiedy trzeba uzupełnić skład muzyków i bierze udział w audycjach muzycznych prowadzonych przez Zofię Zamojską, żeby nie wypaść z obiegu. Ja też nie odmawiam, kiedy zostanę poproszony o poprowadzenie orkiestry.

Zbigniew Goncerzewicz 2

A w wolnym czasie chodzą Państwo na koncerty, co jest raczej rzadkością w muzycznym świecie

– Koncerty są dla ludzi, którzy kochają muzykę, niekoniecznie dla artystów. A muzycy na etatach są zapracowani i po prostu nie mają czasu, a jeśli chcą odpocząć, to potrzebują ... ciszy. My mamy więcej wolnego czasu, to chętnie słuchamy jak koledzy grają.

Który koncert najbardziej utkwił Panu w pamięci?

– W latach 80. współpracowałem z Teatrem Wielkim w Łodzi, prowadziłem tam dwa przedstawienia operowe: „Carmen” Bizeta i „Żydówkę” Halevy’ego. Bardzo miło to wspominam. Zawsze lubiłem operę i dlatego z przyjemnością oglądam transmisje z Metropolitan Opera w Filharmonii Świętokrzyskiej. Nie mogę tylko zrozumieć dlaczego na widowni nie ma kompletów. W Warszawie trudno kupić bilety, choć są trzy razy droższe, a warszawiacy przyjeżdżający do Kielc – specjalnie na transmisje – chwalą ich znakomitą jakość.

Dziękuję za rozmowę.

                                                           Rozmawiała Lidia Zawistowska