Przegląd nowości

Pochwała tradycji, czyli „Holender tułacz” w Łodzi

Opublikowano: wtorek, 27, styczeń 2015 14:38

Przyznaję, po kilku latach oglądania różnych inscenizacyjnych dziwolągów, wagnerowskich dzieł szczególnie, zacząłem tęsknić, za przedstawieniami wracającymi na łono tradycji, w których reżyserzy mają na względzie autorskie didaskalia i klimat. No i wreszcie jest! Takim bowiem – jak Pan Bóg przykazał – spektaklem jest najnowszą inscenizacją Holendra tułacza Ryszarda Wagnera na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi. Jest to przedstawienie przeniesione w niemal niezmienionym kształcie ze znanego austriackiego Festiwalu Wagnerowskiego w Wels, gdzie miało swoją premierę w 2006 roku i było eksploatowane przez trzy sezony.

Holender tu acz 52-100

Ryszard Wagner często podkreślał, że skomponowanie Der fliegende Holländer pozwoliło mu na artystyczne samookreślenie. To wczesne dzieło będące przejawem budzącego się geniuszu to nie tylko przezwyciężenie konwencjonalnego podejścia do opery jako formy, ale jednocześnie już zapowiedź wyraźnych rysów indywidualnego stylu Wagnera, który z czasem doprowadzi do powstania dramatu muzycznego. Zarazem jest to pierwszy krok w dążeniu do „sztuki totalnej”.  Holendra tułacza, Tannhäusera i Lohengrina powinno się traktować jako wstęp do właściwego rozumienia i postrzegania wagnerowskiego świata muzyki i teatru.


Te dzieła to jakby trzy kolejne stopnie na drodze do samego siebie. Jednocześnie to jeszcze opery romantyczne w pełnym tego słowa znaczeniu. Łączy je też idea wybawienia przez miłość. Senta w Holendrze, Elżbieta w Tannhäuserze i Elza w Lohengrinie to kobiety, których śmierć przynosi wybawienie ich ukochanym.

Holender tu acz 52-6

Oczywiście partytura Holendra zawiera jeszcze wszystkie tradycyjne „numery” klasycznej opery – aria, duet, scena zbiorowa z chórem, ale już czuć w niej oddech wielkiego dramatu muzycznego. Stawia też to dzieło przed wykonawcami niełatwe zadania wokalne i aktorskie. Partia Senty napisana została na sopran dramatyczny, Holendra na baryton, Daland śpiewa basem, a Eryk tenorem. Oryginalność partytury tego dzieła polega na tym, że Wagner po raz pierwszy realizuje tu ideę  dramaturgicznej ciągłości. Muzyka jest tutaj nieustającą ilustracją klimatu miejsca i akcji, ale jeszcze nie komentatorem. Jej romantyczna siła bierze się z inspiracji dwóch źródeł: żywiołu natury i żywiołu uczuć. Pierwszy poznajemy już w uwerturze, z drugim zetkniemy się w chwili poznania Senty. Przeżyty sztorm odcisnął swoje piętno nie tylko na libretcie, jego ślady widać również w całej warstwie muzycznej.


Motyw fal, obrazowany przez wznoszenie się i opadanie smyczkowych pasaży, szalejąca nieokiełznana wielka orkiestra, często nieoczekiwanie pojawiające się piano, a także nieustanne crescenda powstały z inspiracji  potężnego sztormu. Żywioł morza, oddany przez Wagnera wyjątkowo plastycznie, dominować będzie nad całą partyturą. Już pierwsze takty uwertury, będącej rozwiniętym poematem symfonicznym, są tego najlepszym dowodem. „Kiedy otwieram partyturę Holendra, zawsze wieje od niej wiatr” – powiedział jeden ze znanych dyrygentów.

Holender tu acz 52-64

Reżyser Herbert Adler w sposób prosty i czytelny prowadzi akcję i buduje klimat romantycznej opowieści o wiecznie wędrującym po morzach świata żeglarzu, któremu wybawienie może przynieść jedynie miłość kobiety, która dochowa mu wierności. Ujmując przy tym dynamiką scen zbiorowych. Gdyby jeszcze zdecydował się na bardziej wyraziste określenie charakteru scenicznych postaci, to można by mówić o pełni satysfakcji. Scenograf zadbał o efektowną oprawę, której naczelnym punktem odniesienia jest okręt – widmo o krwisto czerwonych żaglach.


Jego pojawienie się na scenie naprawdę robi wrażenie. Żadnej umowności, wszystko zrealizowane dosłownie. Ważną rolę budującą klimat przedstawienia przypisał scenograf projekcjom realizowanym w bardzo interesujący sposób. Towarzyszą one przedstawieniu już od uwertury. Konstrukcja planu, płynność prowadzania obrazu oraz jego intensywność i przestrzenność wystawiają realizatorom wysoką ocenę, szczególnie za umiejętnie budowaną tajemniczą atmosferę.

Holender tu acz 52-11

Tym razem dyrekcja Teatru Wielkiego w Łodzi zdecydowała się powierzyć główne partie trzem zagranicznym śpiewakom mającym spore doświadczenie w kreowaniu wagnerowskich partii Największe wrażenie pozostawił Clemens Bieber jako Eryk. Artysta dysponuje silnym głosem o wyrównanym w każdym rejestrze brzmieniem i dobrą techniką co pozwoliło mu na bezproblemowe pokonanie trudności tej partii. Astrid Weber w roli Senty jakoś nie budziła we mnie większego entuzjazmu, ani ekspresją, ani urodą głosu. Jej Senta była bardziej egzaltowaną niż neurotyczną panienką. Na dodatek śpiewała bardzo nierówno, często uciekając się do forsowania głosu, a wtedy ten nabierał ostrego brzmienia.


Jukka Rasilainen w roli Holendra zaprezentował co prawda ładnie brzmiący głos, jednak jego kreacji wokalnej zabrakło szczerej pasji i wyraźnie narastającego napięcia dramatycznego. Aktorsko był również mało przekonujący, by nie powiedzieć – jednostajny. Na tym tle dobrze wypadli soliści Łódzkiego Teatru Wielkiego, Grzegorz Szostak jako Daland i Dominik Sutowicz w skromnej roli Sternika. Pierwszy z panów stworzył ciekawą postać żeglarza, w którym na widok klejnotów budzi się żądza pieniądza, która steruje jego dalszym postępowaniem. Zaprezentował przy tym dobrze brzmiący głos basowy o interesującym brzmieniu i dużej swobodzie emisji. Drugi, jest typowym przykładem, że jeżeli ma się coś do powiedzenia na scenie to i w epizodycznej roli można zostać zauważonym, tak w sensie aktorskim jak i wokalnym, a w tej drugiej kwestii Dominik Sutowicz okazuje się z premiery na premierę coraz lepszy!

Holender tu acz 52-8

Muzyce pod batutą Eraldo Salmieri brakowało sporo do finezyjnej czytelności, klarowności i kłębiących się tutaj emocji. Zresztą ograniczenie całej interpretacji do rozpiętości dynamicznej piano – forte (z przewagą tego drugiego) to spore  nieporozumienie. Zginął przez to romantyczny charakter i klimat muzyki. Niestety, gra i brzmienie orkiestry też w kilku miejscach (szczególnie w uwerturze i wstępie do III aktu)  nie dawały pełnej satysfakcji. 

                                                                                                       Adam Czopek