Przegląd nowości

Czar operowego Wiednia

Opublikowano: piątek, 19, grudzień 2014 15:42

Opera Wrocławska jako jedyna polska scena muzyczna dostrzegła stupięćdziesiątą rocznicę urodzin Richarda Straussa i z tej okazji wystawiła jego „Kawalera srebrnej róży”. Dzień wcześniej oglądałem transmisję „Śpiewaków norymberskich” Wagnera z nowojorskiej Metropolitan Opera, przedstawienie więcej niż przeciętne, również pod względem muzycznym. Tym bardziej cieszy więc spektakl na prawdziwie światowym poziomie na rodzimej scenie muzycznej.

Kawaler srebrnej rozy 437-48

„Kawaler srebrnej róży” uchodzi za apoteozę Wiednia i wiedeńskości, których wyrazem ma być czar walca. Nie do końca jest to prawdą, gdyż jego rytmy są do pewnego stopnia przejawem pospolitości, skoro dochodzą do głosu wraz z wkroczeniem na scenę grubiańskiego Ochsa i znikają wraz z jego niechlubną rejteradą. Przede wszystkim opera ta jest dwudziestowieczną repliką Mozartowskiego „Wesela Figara”. Poza tym dzieło Straussa to wagnerowska opera, ale napisana przez prawdziwego geniusza, wolącego zawierzyć intuicji i melodycznej inwencji, niż, niczym Sextus Beckmesser ze „Śpiewaków norymberskich”, którego wbrew autorowi uznać można za jego własne alter ego, ściśle trzymać się metra reguł, tyle że przez siebie ustanowionych. W przypadku finałowego duetu można wręcz mówić o czystym pięknie w muzyce.


Początkowo miałem pewne zastrzeżenia do precyzji w grze blachy, a także brakowało mi efektu crescenda na początku drugiego aktu, poprzedzającego wejście Oktawiana, przybywającego do domu Faninala z tytułową srebrną różą, a co powinno stanowić kulminację, której dopiero towarzyszyłoby w pełni orkiestrowe fortissimo. Później jednak orkiestra grała nie tylko bezbłędnie, ale z prawdziwą brawurą, efektownie wydobywając wszelkie odcienie tej wyjątkowo barwnie zinstrumentowanej partytury. A przy tym prowadzącej spektakl Ewie Michnik udało się nie zatracić wszelkich subtelności instrumentacyjnych, zwłaszcza ustępów solowych drzewa, misternie wplecionych pomiędzy tutti potężnej orkiestry.

Kawaler srebrnej rozy 437-269

Pod względem wokalnym wyjątkowo pięknie zabrzmiały śpiewane mezza voce kantyleny w duetach Oktawiana i Marszałkowej, stanowiących ramy dla pierwszego aktu. Zabrakło natomiast podobnego, idealnego zestrojenia głosów, a co za tym idzie ich  płynnego, wzajemnego przenikania w duetach tegoż Oktawiana z Zofią w scenie narodzin miłosnego oczarowania podczas pierwszego spotkania oraz w zamykającym całą operę. W związku z tym za prawdziwą bohaterkę przedstawienia uznać można przede wszystkim Katarzynę Haras, która wcieliła się w Oktawiana.


To typowa rola spodenkowa, a więc męskiej postaci wykonywanej przez kobietę na podobieństwo Cherubina, a więc jej Mozartowskiego pierwowzoru, choć dziwić może, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, by dla potrzeb scenicznych, a co za tym idzie uwiarygodnienia akcji, obsadzić w tej partii kontratenora, czyli jednak mężczyznę, co praktykuje się już w odniesieniu do wspomnianego Cherubina.

Kawaler srebrnej rozy 437-27

Głos Meagan Miller jako Marszałkowej, w nielicznych momentach, śpiewanych forte, przybierał nieco ostre i forsowne zabarwienie, choć w całości artystka ta wywarła ujmujące wrażenie i swój występ zaliczyć może do sukcesów. Pewien niedosyt mógł pozostawić Tomasz Rudnicki, odtwórca barona Ochsa, poniekąd negatywu Księżnej Marszałkowej. Oczekiwałoby się w tej partii mocniejszego głosu, szczególnie w niskim rejestrze nieco anemicznego, a momentami po prostu niesłyszalnego. Za to wykazał się odpowiednią giętkością w konwersacyjnych parlandach. Młody wiek artysty, nieco kłócący się z posiadaniem przez sceniczną postać dorosłego, nieślubnego syna, skądinąd pojawiającego się w ramach akcji, zarazem przyczynił się do przełamania uproszczeń w ukazywaniu tej charakterystycznej postaci, która w jego wydaniu nabrała większej złożoności, a nawet pewnego wdzięku, przezwyciężając jej zwyczajowe zredukowanie wyłącznie do cech nieokrzesanego grubianina, który wszakże jest arystokratą, mimo że z karynckiej, a może raczej chorwackiej prowincji, skoro jego służbę, siejącą popłoch w domu narzeczonej, porównuje się do Turków i Chorwatów właśnie.

 

 


Mariusz Godlewski za sprawą swego pięknego, głęboko nasyconego barytonu, a także właściwych sobie zdolności aktorskich, epizodyczną postać Faninala wykreował na istotniejszą personę, przykuwającą uwagę odbiorcy. A przy tym pozwolił sobie na potraktowanie jej z lekkim przymrużeniem oka. Jadwiga Postrożna jako włoska intrygantka Annina błyskotliwym wykonaniem koloraturowego pasażu w trzecim akcie efektownie spuentowała swój występ.

Kawaler srebrnej rozy 437-326

Udanie zaprezentował się Igor Stroin w arii włoskiego Śpiewaka, urozmaicającego poranną toaletę Marszałkowej. Jest tu on niejako tylko głosem, albowiem Strauss nie darzył zbytnią sympatią zmanierowanych artystów, wyspecjalizowanych w tym emploi, stąd też partię Oktawiana powierzył śpiewaczce nie tylko ze względów czysto muzycznych, w celu jego lepszego zestrojenia ze śpiewem dwóch bohaterek kobiecych. Pierwszą połowę trzeciego aktu wypełnia komiczna scena w oberży, w której Ochs nieświadomie uwodzi Oktawiana przebranego za pokojówkę Mariannę i udającego niedoświadczoną wieśniaczkę (sytuacyjnie kojarzy mi się to z Marleną Dietrich, która, grając w „X-27” szpieżycę, wyprawia się za linię frontu, by pod postacią prostej dziewczyny ukraińskiej wydobyć od wrogiego generała bezcenne dla jej kraju wiadomości).


Jednocześnie popada w tarapaty, jakie zastawili na niego włoscy intryganci (Annina udaje jego rzekomą żonę, przybywając z gromadką „dzieci”, ponadto w celu ostatecznej kompromitacji sprowadzony zostaje jego niedoszły teść). Atoli, z woli reżysera (Georg Rootering) za dużo się w niej dzieje, co zaciemnia przejrzystość komicznej intrygi, mogącej, dla nieznających opery, stać się zupełnie nieczytelną.

Kawaler srebrnej rozy 437-412

Wprowadza też anachronizmy, skoro do akcji,  rozgrywającej się w kostiumie epoki określonej przez libretto (okres panowania cesarzowej Marii Teresy, z którą Księżna Marszałkowa dzieli imiona), wkracza komisarz policji w stroju Sherlocka Holmesa. Poza tym od czasu do czasu wprawiane są w ruch lustrzane kręgi w tle, przydające scenerii refleksów, których gra sugerować ma nieubłagany upływ czasu (skoro po raz pierwszy towarzyszy monologowi Marszałkowej o lęku przed starością) oraz wieloznaczność niedopowiedzeń w relacjach pomiędzy bohaterami, których rozwikłanie pozostawia się domyślności publiczności… Nie całkiem jednak, skoro  pod koniec skrajnych aktów pojawia się wiośniane dziewczę, w które przemienił się murzynek Mohammed z libretta Hugona von Hofmannsthala, który, jeśli już miał pozostać, to lepiej byłoby, gdyby występował pod postacią Kupidyna z łukiem i strzałą.

                                                                        Lesław Czapliński