Przegląd nowości

„Fidelio”o z nasłuchu

Opublikowano: czwartek, 18, grudzień 2014 10:27

Inauguracja sezonu mediolańskiej La Scali to zawsze ogromne wydarzenie, a tym razem mogliśmy je śledzić za pośrednictwem radiowej dwójki. Fidelio Ludwiga van Beethovena pod dyrekcją Daniela Barenboima dawało gwarancję przeżyć najwyższej próby, chociaż w praktyce nie wszystko wypadło tak znakomicie. Dyrygent poprowadził orkiestrę z ogniem, wspaniale zróżnicował narrację muzyczną Beethovena, nie mógł mieć jednak wpływu na możliwości solistów, które zapewne ograniczyła trochę wizja reżyserska Brytyjki Deborah Warner. Tego w radiu nie widzieliśmy, ale ponoć umieściła ona akcję w przestrzeni jakiejś fabryki i nakazała artystom zagrać role bardzo dynamiczne, niemal jak w filmie akcji, jakby nie biorąc pod uwagę, że role Florestana i Leonory są miejscami ekstremalnie trudne wokalnie i wyczerpujące. Szymon Paczkowski proszony o kilka słów na temat opery Beethovena zwrócił uwagę na niezwykłe wymagania wykonawcze, które mało komu udaje się pokonać w sposób zadowalający.

Fidelio,La Scala 1

Wykonawcy głównych partii spisali się bez zarzutu, wykonali zapis partytury, co już samo w sobie jest sukcesem – że przypomnimy ubiegłoroczne koncertowe wykonanie Fildelia w Filharmonii Narodowej będące w zasadzie pogrzebem Florestana. W Mediolanie niemiecki tenor Klaus Florian Vogt dał radę, ale jego głos w najmniejszym stopniu nie przypominał bohatera. Śpiewał głosem miękkim, płaskim, można powiedzieć kobiecym lub też jak kontratenor, co pasowałoby do roli Ewangelisty w którejś z Pasji Bacha. 


Od strony muzycznej nie potrafił wydobyć z siebie żaru, zarówno w swej popisowej arii jak i w bliskim finału duecie miłosnym z Leonorą. Lepiej spisała się jego partnerka Anja Kampe, która miejscami brzmiała jak typowy sopran spinto. Jako Rocco wystąpił Kwangchul Youn z Korei, który też głosowo był mało przekonujący, natomiast chór nierzadko mijał się z orkiestrą, a tutaj musi być aż do bólu precyzyjny, w swych nagłych responsoriach. Na tym tle dziwić mogła trochę reakcja publiczności La Scali, która potrafi bardzo ostro reagować na wszelkie niedociągnięcia wokalne czy wizerunkowe. Sprawozdawca radiowy informował o takich osobach, nazywając je chuliganami, ale tym razem przedstawienie zakończyło się długą owacją, może dlatego, że wystawiano nie operę włoską lecz niemiecką, przy której nie sprawdzają się kryteria bel-canta. Zresztą bilety w cenie od 235 do 2400 euro też działały uspokajająco.

Fidelio,La Scala 2

Miałam zaszczyt występować na scenie La Scali we wcześniejszej inscenizacji tej opery w roku 1990. Mam wrażenie, że od strony wokalnej była wtedy na wyższym poziomie. Jako Florestan wystąpił wówczas amerykański tenor Thomas Moser i był znakomity, a wcześniej podczas wykonań Fidelia w Paryżu w tej roli „dał ciała” o wiele sławniejszy Siegfried Jerusalem. Partię Leonory śpiewała rewelacyjna sopranistka Jeannine Altemeyer, także Amerykanka. W grupie solistów w roli Marceliny wystąpiła nasza wspaniała sopranistka Joanna Kozłowska. Reżyserował przedstawienie legendarny Giorgio Strehler, zaś za pulpitem dyrygenckim stał Lorin Maazel. Partię chóralną wykonywał nasz polski Chór Filharmonii Narodowej. Warto wspomnieć tamto wykonanie, bo posłuchać go już chyba nie można.

                                                                     Joanna Tumiłowicz