Pierwszą premierą w nowym sezonie w nowojorskiej Metropolitan Opera było „Wesele Figara” KV 492 Wolfganga Amadeusa Mozarta w reżyserii Richarda Eyre (transmisja obejrzana w krakowskim kinie „Kijów” 18 października 2014).
Zgodnie z panującym obecnie obyczajem uwerturę „uatrakcyjniają” mimiczne gierki, ilustrujące poranek w rezydencji hrabiostwa Almavivów w przywołanym w podtytule szalonym dniu. A to z sypialni hrabiego wymyka się jakaś kobieta w negliżu, naprędce uzupełniając swoją garderobę, a to Zuzanna przystępuje do porannej toalety budzącej się, lecz wyraźnie niewyspanej Hrabiny… Wszystko to odbywa się z wykorzystaniem obrotowej sceny, tak że można dostać od tego zawrotu głowy…. Akcja rozgrywa się najprawdopodobniej w czasach „Wielkiego Gatsbyego”, a więc w okresie prohibicji, na co wskazywałyby kostiumy w stylu retro. Z początku mogło się wydawać, iż pod względem wieku oraz urody niektórzy wykonawcy pochodzą z wyprzedaży…
Za dużo też było farsowych gagów rodem z komedii slapstickowych, skoro, zwłaszcza w finałach, rozdawano na prawo i lewo kopniaki w sempiternę, a w ostatnim akcie, Cherubin, pod osłoną nocy załatwia fizjologiczną potrzebę.
Ildar Abdrazakow, baszkirski bas-baryton występujący w tytułowej partii, jak przystało na człowieka Wschodu, operuje żywą mimiką i gestykulacją, być może jeszcze lepiej sprawdzającą się we wcześniejszym wydaniu tego bohatera w „Cyruliku sewilskim” (choć wersja Rossiniego powstała później, to dzieło Mozarta następowało zgodnie z chronologią ustanowioną przez pierwowzory Beaumarchais’go, po istniejącej już operze Paisiella). W jego śpiewie zabrakło może oczekiwanej brawury i błyskotliwości, zwłaszcza w zamykającej pierwszy akt arii nr 10 „Non più andrai, farfallone amoroso”, co wynika być może z mało zindywidualizowanej barwy głosu, ale nie można mu odmówić wyczucia Mozartowskiego stylu.
Marlis Petersen w partii Zuzanny, należącej do emploi tak zwanych subretek, najlepiej odnajdywała się w duetach: komicznym z Marceliną nr 5 „Via resti servita” oraz lirycznym z Hrabiną nr 21 „Che soave zeffiretto”, umiejętnie stapiając się z partnerkami pod względem kolorystyki wokalnej. Marinę Popławską w roli Hrabiny Rozyny w ostatniej chwili zastąpiła Amanda Majeski. I był to bardzo udany występ. Artystka wykonała obydwie swe arie z niezwykła kulturą i muzykalnością, dbając o szlachetne brzmienie kantylen, zwłaszcza w pierwszej nr 11 „Porgi, amor, qualche ristoro”, a także zaznaczając delikatny rysunek dyskretnych koloratur w drugiej nr 20 „Dove sono i bei momenti”.
Peter Mattei jako Hrabia Almaviva nie wyszedł, niestety, poza pewną szablonowość tak śpiewu, jak i gry scenicznej. Rola Cherubina to typowa rola spodenkowa, zwana też en travesti, a więc młodzieńca granego przez kobietę. Aliści, w przypadku przedstawienia teatralnego, dla scenicznego uwiarygodnienia postaci, można by obsadzić ją w dzisiejszej dobie przez kontratenora (istnieją już tym względzie precedensy w osobach Dariusza Paradowskiego oraz Piotra Łykowskiego, występujących w łódzkim Teatrze Wielkim oraz w Warszawskiej Operze Kameralnej). Niemniej Isabel Leonard świetnie poradziła sobie zarówno z zadaniami wokalnymi, co aktorskimi, tworząc żywą postać, uwodzącą również walorami głosowymi w obydwu ariach: nr 6 „Non so più cosa son, cosa faccio” z pierwszego aktu oraz nr 12 „Voi che sapete”.
Z kolei Ying Fang w bezpretensjonalny sposób wykonała urzekającą canzonettę Barbariny na początku czwartego aktu, przydając zarazem tej postaci wyrazistszych rysów, tak że bardziej niż zazwyczaj zaznaczyła ona swą obecność.
James Levine, sprawujący kierownictwo muzyczne nowej inscenizacji, tym razem nie nadał jej własnego, indywidualnego piętna. Gra orkiestry pozostawała poniekąd przeźroczystą, nie skupiając na sobie uwagi, a co za tym idzie nie przesłaniając solistów i ograniczając się do dostarczenia im solidnego akompaniamentu, co być może stanowiło świadome zamierzenie doświadczonego kapelmistrza?
Lesław Czapliński