Przegląd nowości

Lohengrin, mąż na jeden rok

Opublikowano: wtorek, 15, kwiecień 2014 17:38

Wśród komentarzy, jakie słyszałam po spektaklu Lohengrina w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej pojawiła się wątpliwość, czy Elza tak dużo by zyskała nie łamiąc przyrzeczenia „zero pytań”, skoro jej zaślubiony bohaterski obrońca Lohengrin z góry zakładał, że będzie mężem tylko przez jeden rok. Widać publiczność nie dała się wciągnąć w gąszcz pokrętnej symboliki religijno-mitologicznej dzieła, nie zastanawiała się nad znaczeniem postaci łabędzia, ani stykiem dwóch światów, pogańskiego i chrześcijańskiego, wiary i zwątpienia, śmierci i życia. Dla zwykłych widzów liczy się po prostu nagi konkret. Myślę jednak, że warto było sprowadzić do Warszawy realizatorów tej słynnej opery i doprowadzić do kilkukrotnego wykonania, które jest koprodukcją z Operą Walijską, właśnie ze względu na konkretne wartości.

Lohengrin 49-26

Przede wszystkim realizację bardzo starannie przygotowano muzycznie. Orkiestra pod batutą Stefana Soltesza pokazała wrażliwość na dźwięk i dyscyplinę intonacyjną. Już od pierwszych dźwięków instrumentalnego wstępu tworzył się nastrój niezwykłości akustycznej, po której przewodnikami są słynne motywy przewodnie Wagnera.


Charakterystyczne dla tego twórcy nie kończące się melodie są tutaj nieco krótsze niż np. w Parsifalu czy Pierścieniu Nibelunga, tym niemniej dla niewyrobionych słuchaczy mogą stanowić pewien problem. Kierownik muzyczny podjął się jednak działań uatrakcyjniających stronę brzmieniową spektaklu rozmieszczając w różnych miejscach widowni grupy trębaczy, aby w chwilach szczególnie uroczystych czy patetycznych tworzyli złudzenie wszechogarniającej kwadrofonii.

Lohengrin 49-99

Precyzyjna opieka dyrygencka Stefana Soltesza obejmowała także solistów i chór, więc mijanie się z jego ręką należało do rzadkości. Orkiestra nie zagłuszała solistów, choć zdarzały się jej bardzo głośno i dynamicznie grane frazy.

Lohengrin 49-103

Jeśli idzie o konkrety, to zestaw solistów trzeba uznać za zadowalający. Mary Mills w roli Elzy dysponowała ładnym głosem i budzącą zaufanie powierzchownością. Choć w znajdującej się w I akcie słynnej arii Einsam in trüben Tagen wyraźnie unikała mocnych, wagnerowskich fermat na wysokich tonach, cofała dźwięk i kończyła frazy piano, była to jednak świadoma taktyka, może podyktowana ostrożnością dyrygenta bądź własnym doświadczeniem, aby nie roztrwonić sił, które muszą przecież starczyć do końca trwającej 4 godziny opery.


W dalszych partiach przedstawienia Mary Mills pokazała, że może także rozwinąć dźwięk w imponujące forte i stać się pierwszoplanową postacią kobiecą w tym muzycznym spektaklu. Jej partner, brytyjski tenor Peter Wedd choć nie miał typowo wagnerowskiego głosu, nie starał się epatować potęgą brzmienia i rozsądnie dozował napięcie, zwłaszcza, że najpoważniejsze zadanie kompozytor wyznaczył mu na samym końcu opery w Opowiadaniu o Rycerzach Św. Graala In fernem land, które trzeba zaśpiewać z pełnym blaskiem.

Lohengrin 49-145

Trzecią bohaterką spektaklu była Anna Lubańska w roli Ortrudy. Doskonała głosowo i scenicznie jedynie w ostatniej scenie zbyt brawurowo zaatakowała wysoki ton. Thomas Hall jako jej nieszczęsny małżonek Telramund był poprawny, podobnie jak Dariusz Machej – herold królewski i pochodzący z Islandii Bjarni Kristinsson w roli króla Henryka.

Lohengrin 49-176

Trzeba przyznać, że wszyscy wykonawcy od strony mimicznej i gestykulacji byli perfekcyjnie przygotowani przez reżysera Antony McDonalda, jednak to co widać dobrze z bliska, z daleka mogło się wydawać statyczne. Opera wizualnie była raczej stonowana, miejscami mogła przypominać oratorium wykonywane na estradzie. Dekoracje zaprojektowane przez reżysera dosyć sugestywnie tworzyły wrażenie zaniedbania i brudu, który nie świadczy o wielkiej chwale i godności postaci zaludniających scenę. Na tym tle knowania i intrygi Ortrudy i Telramunda zdawały się bardziej uzasadnione.


Wyraźna skromność, powściągliwość cechowała też wizualną oprawę ślubu Elzy i Lohengrina. Tutaj reżyser zainscenizował rytuał przygotowywania łoża dla młodej pary. Najwyraźniej twórcom przedstawienia obce były blask, przepych, rozmach i patos klasycznych inscenizacji tej opery, zależało im bardziej na prawdzie psychologicznej i emocjach zawartych w muzyce. Ta ostatnia ma jednak wystarczającą siłę aby poruszyć co wrażliwsze serca.

Lohengrin 49-204

Interesującym kontrapunktem dla premiery Lohengrina była umieszczona we foyer opery wystawa Syberberg i Wagner stanowiąca typowo niemiecki rozrachunek z niechlubną przeszłością, a zwłaszcza wciągnięciem twórczości Ryszarda Wagnera w oddziaływanie nazistowskiej ideologii w czasach III Rzeszy. Poszczególne eksponaty wystawy, w tym kukły przedstawiające Wagnera, bohaterów jego oper, ale także Adolfa Hitlera umieszczono jakby zgodnie „na śmietniku historii”, w otoczeniu tekturowych pudeł i innych materiałów służących do opakowywania martwych już zupełnie staroci. Może to całkowity przypadek, ale aranżacja wystawy Hansa Jurgena Syberberga korespondowała z turpistycznymi w swym wyrazie dekoracjami do spektaklu Lohengrina.

                                                                    Joanna Tumiłowicz