Przegląd nowości

Impresje po 52. Muzycznym Festiwalu w Łańcucie

Opublikowano: środa, 29, maj 2013 21:46

Wielkie dzieła, wspaniali artyści

25 maja późnym wieczorem przed zamkiem w Łańcucie nieśmiertelną kantatą Carla Orffa Carmina burana pod Tadeuszem Wojciechowskim zakończył się 52. Muzyczny Festiwal. Muzycznie bardzo wyrównany i na wysokim poziomie. Repertuarowo bogaty i zróżnicowany. 

Lancut 7

W zapowiedziach brylował recital światowej sławy francuskich pianistek sióstr Labeque. Już jednak po paru koncertach dało się zauważyć, że inni artyści i grupy muzyczne pomijając wszelkie różnice stanowią dla nich trudną konkurencję. Zwłaszcza Cappella Gedanensis z Kulką i Urszula Kryger z wiolonczelistą Tomaszem Strahlem i pianistą Tomaszem Herbutem. Również fenomenalna Traviata z Opery Krakowskiej pod batutą Vladimira Kiradjieva, z francuskim tenorem z pochodzenia Wietnamczykiem Philipe Do w partii Alfreda i z udziałem filharmoników podkarpackich.

Lancut 1

Koncert d-moll Bacha na dwoje skrzypiec, smyczki i basso continuo w wykonaniu Konstantego Andrzeja Kulki i Katarzyny Kowacz, już od pierwszych dźwięków niemal zahipnotyzował melomanów. Kulka i nie tak bardzo ustępująca mu w tym utworze Kowacz prezentując swoje umiejętności solo i z towarzyszeniem muzyków Cappelli Gedanensis ukazali najwyższe walory swojego kunsztu. Pod narzucającą dyscyplinę i energetyczną batutą Aliny Kowalskiej-Pińczak gra Kulki była wirtuozowska i pełna wigoru. Z Katarzyną Kowacz nasycili Koncert d-moll pięknym liryzmem, błyskotliwie zmianiając nastrój z lirycznego na żywiołowo radosny by na chwilę znów się zadumać, po czym ponownie tryskać radością. W Koncercie a-moll Vivaldiego Kulka traktując jego wykonanie z pewną emfazą, bezbłędnie wydobył z niego jego łagodną harmonię i wysmakowane proporcje. Dzięki bardzo spójnej interpretacji i dbałości o detale uczynił z niego rzecz może nie porywającą, ale z pewnością ciekawą.


Niesłychana precyzja i jednocześnie żywiołowość, znakomite wyczucie szczególnej stylistyki i nastrojowości, którą cechuje rodzaj dziwnej melancholii pomieszanej z energetyzującym rytmem charakteryzowały wykonania Magnificat g-mol i Glorii D-dur Vivaldiego przez orkiestrę, chórzystów i solistów Cappelli Gedanenses. Ekspresyjna narracja tekstu połączona z przejrzystością i zrównoważeniem barw pomiędzy wokalistami i instrumentalistami sprzyjały rozsmakowaniu się brzmieniem obu utworów.

Lancut 2

Szczególnie oklaskiwano Edytę Łuczkowską-Swat, śpiewaczkę obdarzoną altem o rzadko spotykanej, wycieniowanej, przepięknej barwie. Gdańszczanie w finale uraczyli publiczność perełką – późnorenesansową Sonatą „Polski grajek” gdańszczanina Medera, w której jej autor Niemiec muzycznie pokpiwa sobie z polskiej muzyki tej epoki.

Lancut 6

Wspaniały mezzosopran Urszuli Kryger okazał się być stworzonym do współpracy z wiolonczelą. Jej głos głęboki o rozległej skali i delikatnej barwie brzmiał szczególnie przekonywująco w pieśniach On this Island Brittena. Chwilami dramatyczny, bardzo wycieniowany, schodzący do niskich i ledwo słyszalnych rejestrów z bardzo niskim, cudownym, ledwo słyszalnym piano wzbudzał zachwyt w pieśniach La captive, Le sylphe i Elegie – Berlioza, Francka i Masseneta. Rzadko spotykana technika śpiewaczki znajdowała swój wyraz w bliskim kontakcie z wiolonczelą Strahla podczas wykonywania trzech pieśni na głos, wiolonczele i fortepian Gounoda. Wszystkie pieśni łączył motyw smutku, melancholii i przygnębienia. A samo wykonanie znakomite wyczucie stylu, świetna dykcja, bogaty wolumen głosu z jego ciekawą, oryginalną barwą i sugestywny sposób ekspresji wokalnej. Strahl mocno uwypuklił elegijny charakter trzech pieśni Gounoda. Wydobywając z nich stany emocjonalne i wirtuozowsko godząc na przemian formę liryczną i tragiczną. Dość gwałtownie dobywając z wiolonczeli bardzo wysokie i rozedrgane dźwięki by następnie wrażliwie i wysmakowanie doprowadzać całość do stanu takiej ciszy, że była ona muzyką.


Owiane światową sławą pianistki francuskie siostry Katia i Mariell Labeque swój perfekcjonizm zawdzięczają dynamice, precyzji i niemal bezbłędnej umiejętności frazowania. Grały na dwóch fortepianach i na jednym na dwoje rąk. Często nadużywając potęgi dźwięku i siły uderzenia. Do tego dochodziły zawrotne tempa. Tak było w utworze Nuages et Fetes z tryptyku symfonicznego Nocturny Debussy, gdzie zdecydowanie brakowało delikatności, finezji, tej swoistej zadumy, pewnego poczucia dystansu. Takie interpretacje były trafione i uprawnione jedynie przypadku Tańców węgierskich Brahmsa, ale nie przy Debussym i Schumannie – grały jego Bilder aus Osten i sześć impromptu na fortepian i cztery ręce. Chociaż utwór Ravela Ma mere l'oye – zagrały subtelnie i wrażliwie. Ale już w Rhapsodie Espagnole nie ustrzegły się choć po części uprawnionej brawury, kończąc utwór szalonym finałem.

Lancut 4

Wśród festiwalowych impresji mieścił się koncert kameralny skrzypka Radosława Pujanka, altowiolistki Katarzyny Budnik-Gałązki, wiolonczelisty Rafała Kwiatkowskiego i flecisty Łukasza Długosza. Pomyślany tak, że w każdym utworze flet okazywał się być instrumentem przewodnim. Co najciekawsze, w utworach, które oddzielało kilka epok muzycznych – po jednej stronie był Mozart i jego Kwartety fletowe D-dur i C-dur, po drugiej – Kwartet fletowy Pendereckiego. Utwory obu Długosz i jego koledzy z zespołu zagrali tak, że można było dostrzec całe ich bogactwo i różnorodność dźwiękową. U Mozarta – jego lapidarność, wdzięk, imponującą technikę kontrapunktyczną i pełnię melodycznej inwencji, inspirowaną możliwościami fletu. U Pendereckiego – nastrój niezwykłego skupienia i medytacji, kończących się jakby na pożegnanie długimi i stopniowo zamierającymi dźwiękami płynnie przechodzącymi w ciszę i wywołującymi dreszcz emocji.

Lancut 3

Do festiwalowych impresji zaliczyć też można spektakl opery komicznej Pimpinone Telemanna z Opery i Filharmonii Podlaskiej, na scence urokliwego dworskiego Teatrzyku Księżnej Izabeli z Potockich Lubomirskiej na zamku łańcuckim. Scena tego teatru mieści kilkoro artystów, widownia kilkudziesięciu widzów. Ten elitarny teatrzyk zgromadził pełną widownię, która śledząc przygody sprytnej pokojówki okręcającej sobie wokół palca starego ramola powierzającego jej klucze do swojej kasy, oklaskiwała kunszt śpiewaczy sopranu Iwony Leśniowskiej-Lubowicz i basa Wojciecha Gierlacha.


W podobnej aurze wdzięku i wielkiej kultury wokalnej mieścił się również obszerny recital pieśni hiszpańskich Magdaleny Idzik w zabytkowej storczykarni położonej w pobliżu zamku. Jej melodyjny i mocny mezzosopran wchodził chwilami w rejestry sopranu i altu. Doskonała aktorska interpretacja – ruch i gest były zminimalizowane perfekcyjnie. Mimika – od komizmu po dramat świetnie opanowane.

Lancut 5

Z innej półki muzycznej był wieczór w Filharmonii Podkarpackiej zagospodarowany przez Trio Andrzeja Jagodzińskiego. Na żywo słuchano muzyki filmowej Krzysztofa Komedy z jego „Złotej płyty”. Być może Komeda marzył, by kiedyś jego utwory zyskały taką prezentację, pełną popisów kunsztu wykonawczego, ale z pietyzmem dla jego niepowtarzalnego metrum, tonacji i melodii, potoczystej narracji i swoistej melancholii. Jeszcze z innej półki był recital piosenek inspirowanych okresem międzywojennym Anity Lipnickiej i zespołu Voice Band w zamkowej ujeżdżalni. I dodatkowo jeszcze z innej Rosjanina Aleksieja Igudesmana i Koreańczyka Hyung-ki Joo, muzyków idących jak burza przez świat ze swoimi pełnymi humoru pokazami, które łączą ze sobą klasyczną muzykę i uliczne popisy w stylu dawnych filmów z Flipem i Flapem. W Rzeszowie dworowali sobie z Mozarta.

Lancut 8

Zakończyła festiwal Carmina burana Orffa przed łańcuckim zamkiem. Porywająca muzyką, wspaniale jak jeden instrument brzmiącymi chórami Teatru Wielkiego w Łodzi i Uniwersytetu Rzeszowskiego, wspieranymi chórem dziecięcym Artos. Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej precyzyjnie i dynamicznie prowadził Tadeusz Wojciechowski. Wśród solistów – słuchano melodyjnego mezzosopranu Iwony Sochy, nazbyt wyrazistego tenoru Chińczyka Jing Xing Tana i lekko niedysponowanego, heroicznego barytonu Adama Kruszewskiego. Solistom i chórom trochę brakło radości wykonawczej, a przecież Carmina burana jest w sumie kantatą pełną wyczuwalnego optymizmu. To zrozumiały słowiki, które w kwitnących azaliach i magnoliach w rozległym, starym parku otaczającym zamek uzupełniały artystów.

                                                                 Andrzej Piątek – Rzeszów