Przegląd nowości

Stalin tańczy lezginkę

Opublikowano: wtorek, 09, kwiecień 2013 11:14

 

Nowa sztuka Tadeusza Słobodzianka Młody Stalin, która miała swoją premierę w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy, okazuje się spektaklem wyjątkowo starannie przygotowanym muzycznie i tanecznie. Może to nawet wywoływać uczucie pewnej nostalgii, że na początku XX wieku nawet tak złowrogie indywidua jak Józef Stalin, który posługiwał się ksywami Soso i Koba, potrafiły się bawić i tańczyć. Przyszły przywódca ZSRR lubił śpiew i muzykę, jak wielu mu współczesnych.

Stalin

Twórcy przedstawienia zapewnili spektaklowi bogatą oprawę muzyczną. Ważną rolę spełniał w nim niewielki zespół grający na żywo melodie właściwe dla rozmaitych miejsc, w których toczy się akcja. Obok napisów informujących, że znajdujemy się np. w Tyflisie w Gruzji, w Wiedniu, Krakowie czy Londynie , odpowiednie tło muzyczne tworzyło trio – Patrycja Napierała, Marcin Drabik i Bartłomiej Woźniak, który był też autorem muzycznego opracowania całości. Zespół posługuje się wieloma instrumentami: mandoliną, banjo, akordeonem, skrzypcami, pianinem, bębenkami. W scenie ślubu Stalina młode aktorki śpiewają słynne Suliko (ulubiona piosenka Josifa Wissarionowicza) a także pięknie rozpisaną na trzy żeńskie głosy gruzińską pieśń miłosną. Później wszyscy uczestnicy wesela, nie wyłączając postaci tytułowej, tańczą z zapałem lezginkę, jest też kankan. Gdy uczestnicy dramatu przenoszą się do Wiednia słyszymy melodie z operetki Ptasznik z Tyrolu a także popularną piosenkę O, du lieber Augustin, Augustin, Augustin. W scenie w Krakowie mamy natomiast młodopolską balladę o starej pelerynie, której nie chcą już nawet przyjąć do lombardu. Taniec gruziński towarzyszy bohaterowi także w ostatniej scenie, która jakby klamrą obejmuje cały spektakl, na podobieństwo sirtaki z filmu Grek Zorba. Można się tylko zastanawiać, czy ten rozśpiewany i roztańczony spektakl nie zaciera grozy padających (niestety niezbyt dobrą dykcją) słów i „uczłowiecza” jednego z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości. Marcin Sztabiński, któremu reżyser Ondrej Spisak powierzył tę kluczową rolę, postarał się by wyposażyć ją w dosyć odrażające cechy. Ale mimo, że w finale dochodzi do tragedii, w której giną dzieci i niewinni ludzie (tego nie widać tylko o tym się mówi – a to słabiej działa), wychodzimy ze spektaklu uśmiechnięci. Taka jest siła muzyki – lekkiej, łatwej i przyjemnej – że poprawia nastrój nawet wbrew intencjom autorów spektaklu.

                                                           Joanna Tumiłowicz