Przegląd nowości

Siedząc po niskich brzegach babilońskiej wody

Opublikowano: piątek, 15, marzec 2013 05:33

Wciąż noszę wspomnienie Nabuchodonozora, zrealizowanego podczas krakowskiej dyrekcji Ewy Michnik i pod jej batutą. Udało się jej zebrać wtedy idealną obsadę, złożoną ze śpiewaków, pozostających wtedy u szczytu swych możliwości głosowych. Spośród tamtych artystów w omawianym przeze mnie wrocławskim przedstawieniu wystąpił jedynie odtwórca tytułowej postaci - Bogusław Szynalski. Również pod względem inscenizacyjnym krakowskie przedstawienie górowało nad wrocławskim. Waldemar Zawodziński stworzył oryginalną wizję plastyczną, nawiązującą między innymi do słynnego Edypa Maxa Reinhardta (scena Zachariasza, otoczonego przez chórzystów z uniesionymi ramionami), oświetlenia tegoż w jego arii na wzór Caravaggia, czy wstrząsających obrazów, towarzyszących chórowi Va pensiero, z barką umarłych w tle.

Nabucco 949-105

Inscenizacja Marka Weiss-Grzesińskiego, stylem dekoracji kojarzy się raczej z kadrami z niemych,filmów historycznych, głównie włoskich (np. Cabirii, ze scen ą w świątyni Molocha), a kostiumy przywodzą na myśl jasełka, zwłaszcza w odniesieniu do Asyryjczyków zbyt upodobnionych do herodów z popularnych obrzędów ludowych. W ogóle dominującym odczuciem jest swoista naiwność, aż dziw bierze, że wśród jego współautorów można znaleźć nazwiska czołowych polskich scenografów: Andrzeja Kreutz-Majewskiego i Pawła Dobrzyckiego? Jedynym rozwiązaniem na dłużej pozostającym w pamięci stało się powolne zapadanie w otchłań Zachariasza wraz z żydowskimi jeńcami po słynnym chórze. Częściej jednak ociera się po prostu o kicz. Zresztą podobnie jest i z samą muzyką Verdiego, którą, jeśli potraktować zbyt ilustracyjnie i przejaskrawić kontrasty wyrazowe, oraz podążyć za niezbyt wyszukaną melodyką, to istnieje niebezpieczeńśtwo przekroczenia granicy dobrego smaku.


Wielkie wrażenie wywarła na mnie kreacja, stworzona przez Jolantę Żmurko w partii Abigaille. Co prawda, napisana w wyjątkowo rozległej tessyturze, być może wykracza nieco poza naturalny wolumen głosu tej artystki, bardziej lirico spinto niż sopranu dramatycznego, to jednak wielka kultura wokalna i doskonała technika pozwalają przezwyciężyć wszelkie czające się wokalne zasadzki, a pamiętać należy, że w przeszłości "łamały" sobie na niej głosy wielkie primadonny (między innymi pierwsza odtwórczyni i towarzyszka życia kompozytora - Giuseppina Strepponi).

Nabucco 949-292

Jolanta Żmurko potrafiła z jednakowo dobrym skutkiem sięgać do ekspresyjnego, pogłębionego rejestru piersiowego, który, niekiedy nadużywany, może sprawiać humorystyczne wrażenie, tu jednak budował grozę przy pierwszym wejściu tej złowieszcej postaci. Z drugiej strony, z niezwykłą zręcznością przechodziła do przeciwległego bieguna skali, w przytoczonym tercecie intonując wysokie dźwięki z niezwykłą delikatnością, unikając ostrego i wysilonego brzmienia poprzez stopniowe rozszerzanie dynamiki artykułowanych dźwięków . W kadencjach nie unikała też wznoszenia głosu w górę skali, zamiast praktykowanego niekiedy schodzenia w dół. Szczególnie brawurowo w jej interpretacji zabrzmiała cabaletta po arii w drugim akcie.

Bogusław Szynalski w dramatycznym recytatywie na początku czwartego aktu udowodnił, że wciąż pozostaje barytonem verdiowskim, przynajmniej w Polsce nie posiadającym sobie równych. W sukurs artyście przychodzi wieloletnie doświadczenie sceniczne, pozwalające stopniowo budować napięcie. Radosław Żukowski swym potężnym basem przydał siły wyrazu postaci żydowskiego kapłana Zachariasza, szczególnie efektownie wykonując cabalettę, zamykającą trzeci akt.


Wyrónanego poziomu dopełniali: Zygmunt Kryczka jako Arcykapłan Baala, Łukasz Gaj w roli Abdalla, a w concertato w finale drugiego aktu z ansamblu przebijał z powodzeniem przebijał sopran Aleksandry Makowskiej jako Anny.

Nabucco 949-196

Ewa Michnik prowadziła przedstawienie z dużym nerwem dramatycznym, kiedy trzeba tuszując wspomniane niezręczności partytury, między innymi nie zawsze najszlachetniejszej próby instrumentację. Mocną stroną spektaklu, jak zawsze we wrocławiu, był chór, pięknie schodząc do ściszonego mormorando na zakońćzenie Va pensiero, stanowiącego dla Włochów w XIX wieku nieformalny hymn, a sama opera wpisywała się w wolnościowe i zjednoczeniowe aspiracje Włoch, podzielonych wtedy na drobne księstewka, a w innych częsciach pozostających pod obcym panowaniem, jak na przykład w Mediolanie, gdzie odbyła się prapremiera, a należącym wraz z całą Lombardią i Wenecją do Austrii.

                                                                 Lesław Czapliński