Opéra national du Rhin w Strasburgu, w której kierownictwo artystyczne sprawuje Marc Clémeur, kontynuuje rozpoczęty w 2010 roku i „pilotowany” przez reżysera Roberta Carsena cykl oper Leosza Janaczka. Do tej pory mogliśmy już tutaj oglądać realizacje Jenufy, Sprawy Makropulosa i Katii Kabanowej, teraz zaś przyszła kolej na bardzo nietypową w całej twórczości czeskiego kompozytora pozycję: Przygody Lisiczki Chytruski - zresztą nietypową pod wieloma względami.
Po pierwsze mamy tu do czynienia z jedynym dziełem, do którego Janaczek sam napisał libretto. Zainspirowała go historyjka Rudolfa Tešnohlidka z ilustracjami Stanislava Lolka, drukowana w odcinkach w brneńskich „Lidovych Nowinach” w roku 1920, a bezpośrednim impulsem do zabrania się do pracy były podobno wybuchy śmiechu czytającej ją służącej kompozytora.
Po drugie, nawet jeśli nie chodzi w tym przypadku o jego ostatnią operę, to słusznie uważa się ją za rodzaj muzycznego i filozoficznego testamentu Janaczka, ze względu na bogactwo zawartych w niej idei i ukazanie przenikniętej głębokim humanizmem wizji ludzkiego losu. Jest coś wzruszającego w tym, że pod koniec życia twórca decyduje się na opowiedzenie wypełnionej zwierzętami, ptakami i insektami historii, która przecież nie jest zwykłą bajką dla dzieci, lecz właśnie sposobem na przekazanie własnego rozumienia świata. Nie ma w niej właściwie żadnego przesłania moralnego, chociaż obecność zwierząt i ludzi, którzy - niezależnie od dzielących ich różnic i prowadzonej nieraz walki - muszą znaleźć jakieś rozwiązania w celu harmonijnego współistnienia, nadaje całej treści głębsze znaczenie.
Oba te gatunki żyją bowiem w tej samej przestrzeni: tzn. naturze, w symbiozie z jej pięknem i tajemnicami, z jej powtarzającymi się co roku zmianami pór roku. Za pewną sympatyczną naiwnością i humorem rzeczonej opery kryje się zatem tematyka podstawowego sensu istnienia i - jako się rzekło - filozoficzna refleksja.
Liczne tutaj zabawne epizody rozgrywane w lesie przeplatają się ze scenami usytuowanymi w oberży, podczas których nostalgicznie nastawieni ludzie rozpaczają nad swoim losem, niespełnionymi pragnieniami i utraconymi złudzeniami. Ich niepokój wynika ze świadomości upływającego czasu i perspektywy czekającej każdego z nas śmierci, która zresztą jest przeznaczeniem zarówno człowieka, jak i zwierząt.
Finał Przygód Lisiczki Chytruski posiada jednak wydźwięk zdecydowanie optymistyczny. Otóż zmęczony Leśniczy, który uprzednio przypadkowo zastrzelił Lisiczkę, zasypia w lesie wypełniającym się stopniowo młodymi zwierzątkami, wśród których znajduje się dziecko tytułowej bohaterki, niesamowicie podobne do swojej mamy. Oznacza to, że wszystko to co umiera odżywa w innej formie dzięki odwiecznemu cyklowi natury. U Janaczka to właśnie zwierzęta pokazują człowiekowi to nieustające odnawianie się życia i w tym sensie dają nam odpowiedź na dręczące nas rozterki. Wbrew tytułowi tej oryginalnej opery, jej głównym bohaterem jest zatem szeroko rozumiana natura - to w kontakcie z nią ludzie odnajdują spontaniczność, pocieszenie i szczęście.
Przygody Lisiczki Chytruski nie posiadają właściwie linearnej narracji dramaturgicznej, lecz są zbudowane w oparciu o pozornie niezależne sceny, tak jakby kompozytor chciał nadać każdemu z epizodów odmienną i tylko jemu właściwą atmosferę. W podobnym stylu skomponowana jest inscenizacja Roberta Carsena, osadzona w pomysłowej i niezwykle funkcjonalnej scenografii Gideona Daveya. Całą przestrzeń wypełnia ewokująca falisto-pagórkowatą scenerię leśną perspektywa, zmieniająca swój wygląd w zależności od pór roku.
Pozostajemy pod wielkim wrażeniem jesieni, świetnie oddanej za pomocą opadających ze sznurowni liści, przywołanego szeroko rozciągniętą tkaniną krajobrazu zimowego i pomysłowo pokazanych, powolnym owej tkaniny ściąganiem, wiosennych roztopów, wreszcie - wyczarowaną na scenie soczystą zielenią świeżej trawy.
Carsen słynie z niebywałych umiejętności prowadzenia od razu rozpoznawalnej, bo jemu tylko właściwej, i w najmniejszym szczególe przemyślanej reżyserii świateł. Także i w tym przypadku bajkowe i magiczne - na ogół rzucane w poziomie - projekcje świetlnych wiązek od razu jakby wciągają widza w sam środek natury, której przecież omawiana opera jest hymnem pochwalnym. Zaś o ludzkiej obecności przypomina okazjonalnie przez Carsena pokazywane podwórko domu Leśniczego i oberża. Szczególne znaczenie mają niezwykle atrakcyjne z plastycznego punktu widzenia i doskonale imitujące poszczególne zwierzęta stroje (autorzy spektaklu zrezygnowali jednak z masek), które również wymyślił wspomniany Gideon Davey. Widok podekscytowanych i poruszających skrzydłami kur czy fruwających w przestworzach Puszczyka, Dzięcioła i Sójki nie tylko szczerze bawi publiczność, ale także sugestywnie wprowadza nas w leśną rzeczywistość.
Ponadto dużą wiernością w stosunku do wskazówek libretta odznacza się realistycznie prowadzona gra aktorska, aż do złudzenia naśladująca zachowania różnych zwierząt, nie stroniąca nawet od precyzyjnego odtwarzania ich fizjologicznych, czyli naturalnych, odruchów i czynności (na przykład Lisiczka robiąca siusiu na Borsuka, żeby go przepędzić z nory, czy zbiorowe sceny wesołego kopulowania). Nie sposób nie zachwycić się tym mistrzowskim przeplataniem epizodów „ludzkich” i „zwierzęcych” oraz podtrzymywaniem właściwego rytmu spotkań i intereakcji zachodzących pomiędzy wykonawcami wcielającymi się w te dwie kategorie współżyjących ze sobą istot.
Pod względem wokalnym przedstawienie w Strasburgu sprawia wiele satysfakcji, przede wszystkim dlatego, że wszystkie, nawet te drugorzędne role zostały obsadzone wyjątkowo starannie i celnie. Wiarygodną, porywającą fizyczną sprawnością i przednim aktorstwem Lisiczką jest angielska sopranistka Rosemary Joshua, młodzieńczo-czarująca, błyskotliwa pod każdym względem artystka. Zaangażowaniem nie ustępuje jej śpiewająca partię śmiertelnie zakochanego Lisa - nieustannie walczącego o wolność względem ludzkich istot - czeska mezzosopranistka Hannah Esther Minutillo. Również z Czech pochodzi ucieleśniający buszującego po lesie kłusownika Harăste Martin Bárta, a obok niego pełną sympatię widzów zyskuje amerykański baryton Scott Hendricks (znany Polakom z kreacji roli Króla Rogera na Festiwalu w Bregenz i w Barcelonie) wcielający się w ważną tutaj postać Leśniczego.
W charakterystycznych rolach Nauczyciela, Proboszcza i Żony Leśniczego (a zarazem Puszczyka) prezentują się przekonująco belgijski tenor Gijs Van Der Linden, włosko-hiszpański baryton Enric Martinez-Castignani i holenderska mezzosopranistka Corinne Romijn. Oprócz członków miejscowego chóru, jak zawsze niezawodnie przygotowanego przez Michela Chaperona, hasającymi radośnie po lesie zwierzątkami są uczniowie z pracującego na codzień pod kierunkiem Philippe’a Utarda zespołu dziecięcego.
Nad realizacją trudnej dla wykonawców partytury Janaczka (zmienne rytmy, szaleńcze przyśpieszenia czy problemy synchronizacji pomiędzy wszystkimi grupami instrumentalnymi) czuwa prowadzący wprawną ręką Orkiestrę Symfoniczą z Miluzy Friedemann Layer. I choć gra tego zespołu nie jest wolna od różnych mankamentów, to przecież trzeba przyznać, że doświadczonemu dyrygentowi udaje się zgodnie z zamierzeniem kompozytora nadać całej interpretacji kameralny charakter i doprowadzić do indywidualnego traktowania każdego z instrumentów. Layer wyraźnie pokazuje, że muzyka Janaczka nie posiada intencji imitacyjnych czy opisowych, tylko że jej celem jest przede wszystkim kreowanie klimatów, a za ich pomocą przywoływanie danego miejsca i znaczenia sceny, która się w nim rozgrywa.
Na zakończenie chciałbym z dużą radością poinformować, iż Przygody Lisiczki Chytruski nie kończą cyklu oper Janaczka w Operze Strasburga, albowiem na rozpoczęcie przyszłego sezonu dyrektor Marc Clémeur zapowiada już kolejną nową, również powierzoną Robertowi Carsenowi, inscenizację: Z martwego domu, która już teraz jest oczekiwana jako ważne wydarzenie artystyczne. I słusznie.
Leszek Bernat