Przegląd nowości

Muzyka pokolenia X

Opublikowano: poniedziałek, 07, styczeń 2013 13:11

Wrocławski Teatr Polski zaprezentował na koniec 2012 roku najnowszą pracę duetu autorskiego Demirski/Strzępka pt. „Courtney Love”. Tak się nazywa żona, a dziś wdowa po liderze rockowego zespołu Nirvana Kurcie Cobainie. W spektaklu wiele się mówi o muzyce, w rozumieniu rocka, o rynku muzycznym, o jego odmianach i przemianach, o menadżerach i nagraniach, trasach koncertowych i instrumentach muzycznych, a nawet zachęca się publiczność do śpiewania. Już samo to jest szczegółem godnym zauważenia przez portal „Maestro”, bo dotyka jakże bolesnej ułomności naszego społeczeństwa wyzutego z podstawowych muzycznych preferencji i umiejętności.

Pokolenie x

Mówi o tym w swoim monologu jeden z bohaterów przedstawienia – Axl Rose grany przez Mariusza Kiliana. Tłumaczy on, że śpiewanie jest jedną z naturalnych cech człowieka, tak lubioną przez dzieci, które bardzo chętnie służą swoimi głosami muzyce, jednak w wieku późniejszym ta umiejętność zanika, ludzie stają się bardziej leniwi i wstydliwi. Nie chce im się, nie umieją, wątpią w swoje możliwości, wolą słuchać, jak śpiewają inni. Widownia Teatru Polskiego na apel aktora śpiewa, rachitycznie, suchotniczo, nieczysto i niepewnie nieśmiertelne STO LAT, ale w rzeczywistości nie wszyscy śpiewają, większość tylko udaje i słucha.


I właśnie z tego słuchania powstają liczne rzesze fanów, czyli miłośników skłonnych zaakceptować każdy muzyczny kit, bo nic lepszego i tak nie są w stanie sami wyprodukować. Spektakl Strzępki i Demirskiego piętnuje jednak głównie rolę mediów w kształtowaniu gustów publiczności. Tzw. dziennikarze muzyczni swoimi sugestiami i układanymi na zlecenie wielkich wytwórni listami przebojów tworzą tamę dla wszystkich prądów wyrastających ponad komercyjny mainstream. Bohaterowie „Courtney Love” tworzący na scenie kultowy zespół rockowy Nirvana, chcieliby sukcesu bez takich medialnych podpórek, choć to w dzisiejszym świecie niemożliwe. W końcu więc ich także dosięga „niszcząca ręka MTV”, stają się sławni i bogaci, piją i narkotyzują się jednak tak samo, jak gdy żyli w biedzie. Tyle tylko, że stworzony przez nich styl grunge staje się obowiązkowy dla całego pokolenia odbiorców, styl wyrażający się nie tyle w jakichś odrębnościach muzycznych - grunge’owcy wolą zwykłe gitary elektryczne i perkusję od przetworzonych elektronicznie dźwięków, organów, chórków i reszty rockowej symfoniki - ile w wyglądzie i zachowaniu. Dla fanów grunge są to trampki, kraciaste lub kwiaciaste koszule flanelowe i wytarte dżinsy, krótka, rzadka bródka. Jest też roszczeniowa i naładowana frustracją postawa wobec rzeczywistości, pełna pogardy, agresji, nietolerancji, także wobec kobiet.

Ten właśnie aspekt usuwania w cień przedstawicielek płci pięknej jest jednym z wiodących motywów przedstawienia „Courtney Love”, bo to ona, a nie on, Kurt Cobain, jest postacią tytułową. Courtney cierpi z powodu nie docenienia jej roli, choć to ona, a nie lider Nirvany, potrafi dobrze nastroić gitarę, to ona podróżuje z zespołem po kraju, ona rodzi dzieci, ona gotuje, ona też pije i narkotyzuje się na równi z mężczyznami. Brak genderowej równości staje się przesłaniem całego spektaklu, do czego dołącza się również w okolicznościowym wywiadzie współautorka wydarzenia Monika Strzępka, choć trudno powiedzieć czego konkretnie oczekuje, bo chyba nie rozstania z Pawłem Demirskim. W celu udowodnienia, iż kobiety „też potrafią grać” obie panie Katarzyna Strączek i Agnieszka Kwietniewska chwytają za gitary, a ich produkcje nie są ani lepsze, ani gorsze od męskich. W ogóle wstawki muzyczne grane „na żywo” przez wykonawców spektaklu są artystycznie najsłabszymi ogniwami trwającego 4 godziny wieczoru. Przebój Nirvany „Smells like teen spirit”, będący hymnem całego pokolenia - amerykańscy socjologowie nazywają je „generacją x” i odnoszą do urodzonych między 1965 a 1980 rokiem - jest równie nijakim hałaśliwym i wykrzyczanym kawałkiem, jak wszystkie inne, także polsko-języczne, bo autorzy spektaklu próbują połączyć amerykańską scenę grunge z rodzimym Jarocinem. Raz tylko wydaje się, że ściągnięty z widowni gitarzysta basowy daje namiastkę bardziej profesjonalnych umiejętności. Również wymieniający się na scenie perkusiści, może poza Igorem Kujawskim, sprowadzają swoją obecność tylko do czynienia łomotu. Młodej publiczności takie „granie” bardzo się podoba. I jest to chyba nieodwracalny wynik działania mediów.

Mimo to spektakl „Courtney Love” jest przedstawieniem w jakimś sensie muzycznym, traktującym o muzyce torującej myślenie młodzieży. Jest też oskarżeniem starszego pokolenia, mediów i władzy, której los młodzieży w ogóle nie obchodzi, którą interesuje tylko mamona, zakleja uszy przedstawicielom młodego pokolenia hałaśliwą papką i nie budzi aspiracji do czegoś ambitniejszego.

                                                               Joanna Tumiłowicz