Przegląd nowości

Pajace z Cavalerią

Opublikowano: czwartek, 20, grudzień 2012 09:13

W najnowszej premierze Opery Wrocławskiej tradycja zderzyła się ze współczesnym podejściem twórców spektaklu. Dobrze się stało, że po długim okresie nieobecności na polskich scenach powróciły te dwa jednoaktowe dzieła operowe należące do epoki włoskiego weryzmu, tradycyjnie wykonywane w ciągu jednego wieczoru.

Pajace

Reżyser Waldemar Zawodziński nie wykonał jakże popularnego dziś zabiegu przeniesienia akcji dramatów do naszej przaśnej współczesności, ale pozostawił je tam, gdzie życzyli sobie kompozytorzy, we Włoszech w pierwszej połowie XX wieku. Zrobił nawet więcej, połączył „Rycerskość wieśniaczą” Pietro Mascagniego oraz „Pajace” Ruggiero Leoncavalla wspólnym scenicznym krajobrazem nadmorskiej, upalnej Sycylii. Świetnie oddają ten nastrój „multimedialne” dekoracje, w których wyświetlane z projektora falujące morze w kolejnej scenie otwiera się jako pełen bizantyjskiego przepychu ołtarz z monstrancją.


Ta sama sceneria poddana niewielkim modyfikacjom służy też jako arena dla quasi-cyrkowych popisów wędrownej trupy w operze „Pajace”. Świetnie tutaj „grają” jarmarcznie świecące wielkie litery składające się na tytuł dzieła. Stronę wizualną obu połączonych spektakli trzeba uznać za bardzo udaną, co jest zasługą reżysera i scenografa w jednej osobie. Dobrym uzupełnieniem dla dekoracji Waldemara Zawodzińskiego były też kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej, choć przybrudzone tylko „do połowy” garnitury założone chórzystom w „Cavalerii rusticana” nie były najszczęśliwszym pomysłem. Również nie wszystkie chwyty reżyserskie były w pełni udane. Początkowa „Siciliana” śpiewana przez bułgarskiego tenora o bardzo pięknym głosie Kamena Chaneva powinna dobiegać zza sceny, tymczasem w tej inscenizacji widzimy bohatera sławiącego uroki pięknej Loli na samym środku sceny kiedy wcale nie symbolicznie, ale całkiem praktycznie i nieprzyzwoicie migdali się do swojej kochanki. Nadmierna dosłowność zamieniła też wzruszającą scenę, gdy Turiddu żegna się ze swoją matką, w zabawną groteskę, bo reżyser uznał, iż ciężki i zwalisty mężczyzna powinien usiąść swojej mamie na kolanach. Na szczęście Jadwiga Postrożna nie była wątłą staruszką i wytrzymała ten nadmiar synowskich uczuć. Dosyć sztucznie wypadły też rozpaczliwe gesty zdradzanej przez Turiddu narzeczonej Santuzzy. Aleksandra Makowska w tej roli wypadła poprawnie, ale akademicko, na szczęście jej głos jest ładny i dźwięczny. Mocnym punktem „Cavalerii” było wejście, a właściwie wjazd na sztucznym, białym koniu Alfia – dobrze dysponowanego głosowo Jacka Jaskuły, któremu twórcy spektaklu kazali wykonywać także prawie cyrkowe popisy gimnastyczne.

Jeszcze więcej popisów akrobatycznych przygotowano pod kierunkiem Janiny Niesobskiej, zgodnie zresztą z librettem opery, w wystawianych po przerwie „Pajacach” Leoncavallo. Tutaj talent ujawniła najlepsza chyba solistka wieczoru Anna Lichorowicz w roli Neddy. Jej głos miękko i dźwięcznie odzywał się podczas bujania na huśtawce, po solach tanecznych i gimnastycznej „rozgrzewce”. Ta znakomita śpiewaczka stworzyła również bardzo przekonującą psychologicznie postać nieco naiwnej i lekkomyślnej cyrkówki. Dobrze też spisali się trzej partnerzy ponętnej akrobatki – Mariusz Godlewski jako odtrącony i mściwy Tonio, świetnie wykonujący popisowy prolog do tej opery, tytułowy pajac Canio w wykonaniu Nikolaya Doroshkina tracący zmysły z rozpaczy i zabijający w afekcie, a wreszcie dobrze śpiewający Silvio - Michał Kowalik, który zapragnął „sprzątnąć sprzed nosa” Neddę jej prawowitemu mężowi i garbatemu Tonio, który pretenduje na kochanka.

Ważnym atutem przedstawienia była orkiestra Opery Wrocławskiej pod batutą Ewy Michnik realizująca doskonałą, naładowaną emocjonalnie postromantyczną muzykę, ale również chór oraz liczna grupa dzieci. Szkoda, że w scenie, w której dzieci wciągają na sceną drewniane zabawki ostry hałas drewnianych kółek psuje nieco wrażenie i zagłusza jakże ważny i pełną pięknych melodii warstwę orkiestrową. W sumie obie opery tego wieczoru dostarczyły słuchaczom wielu niezapomnianych wzruszeń muzyczno-wokalnych, świadczących o ich nieprzemijającej wartości.

                                                                   Joanna Tumiłowicz