Przegląd nowości

Weryzm nadal potrafi zachwycać

Opublikowano: wtorek, 18, grudzień 2012 12:55

Od kilkudziesięciu lat utarła się w świecie tradycja wystawiania Pajaców i Rycerskości wieśniaczej w ramach jednego wieczoru. Wielokrotnie usiłowano tę tradycję przełamać i zestawiano oba dzieła z inną operą, a czasami nawet baletem – bez większego jednak powodzenia. Publiczność jest najbardziej zadowolona kiedy może obejrzeć te opery, opowiadające historię tragicznej miłości, podczas jednego wieczoru. Tak też stało się w Operze Wrocławskiej, gdzie 15 grudnia miała miejsce premiera obu dzieł w inscenizacji i reżyserii Waldemara Zawodzińskiego.

Pajace

Pajace i Rycerskość wieśniacza należą do najpopularniejszych dzieł włoskiego weryzmu. Obie opery powstały niemal w tym samym czasie. Zostały skomponowane na ten sam konkurs ogłoszony w 1889 roku przez wydawcę Sonzogno. Rycerskość wieśniacza Pietro Mascagniego znalazła się wśród trzech nagrodzonych oper i już 17 maja 1890 roku miała, zakończoną głośnym sukcesem, prapremierę w rzymskim Teatro Constanzi. Pajace Ruggiero Leoncavallo, nie otrzymały żadnej nagrody bo nie spełniły konkursowego warunku opery jednoaktowej, dlatego ich prapremiera odbyła się dopiero 21 maja 1892 roku w Teatro dal Verme w Mediolanie. Obie mają taki sam początek, zamiast uwertury w Rycerskości mamy Sicilianę śpiewaną przez Turiddu, Pajace rozpoczyna prolog Tonia. Akcja obu oper dzieje się w ciągu jednego dnia, Pajaców 15 sierpnia, Rycerskości w Święto Wielkanocne. Łączą je również prawda uczuć i emocji oraz symfoniczne intermezza. Oba dzieła zapewniły sławę i uznanie swoim twórcom, którzy nie powtórzyli już później tego życiowego sukcesu przechodząc do historii opery jako kompozytorzy tych właśnie oper.


Waldemar Zawodziński rozegrał obie opery w tej samej prostej scenografii białych prostych schodów i łączącej je platformy oraz kolorystyce co sprawiło, że tworzą one spójną całość. Rycerskość utrzymana jest w tradycyjnej dla Sycylii kolorystyce szaro-biało-czarnej, Pajace urzekają feerią barw weneckiego karnawału w scenie finałowej. Schody w obu przypadkach stały się miejscem, z którego chór komentuje akcję co najbardziej się sprawdziło w finale Rycerskości. Istotną rolę w obu operach przypisano oświetleniu, które buduje klimat każdej ze scen. Jak zwykle u Zawodzińskiego inscenizacja urzeka dynamicznym rozmachem, dramaturgiczną zwartością scen zbiorowych i wyrazistym określeniem każdej z postaci oraz budową napięcia między bohaterami dramatu.

W obsadzie na pierwszy plan wysunęli się tym razem panowie, Kamen Chanev jako znakomity Turiddu oraz Nikolay Dorozhkin w partii Cania. Dorozhkin nie tylko pięknie śpiewał, ale również delikatnie, bez nadużywania ekspresji, budował kreację nieszczęśliwego pajaca, którego dramat skrywa maska wiecznego komedianta. Jego Canio ma w sobie nie tyle łzawą rozpacz co tłumioną rezygnację i wolę walki. Najpełniej słyszy się to w słynnej arii „Vesti la giubba” śpiewanej pełnym ekspresji głosem, oraz finałowym „Di morte negli spasimi”, które przyprawia o dreszcz przerażenia. Interesującym pomysłem okazała się rezygnacja z uświęconej tradycją charakteryzacji twarzy Cania podczas śpiewania tej arii. Śpiewana bez tego stała się bardziej prawdziwa i pozbawiona operowego patosu. Równie świetną kreację aktorską i wokalną stworzyła Jadwiga Postrożna w niewielkiej roli Lucii, matki Turiddu. Wydatnie jej w tym pomogły plastyczne aktorstwo, którym budowała obraz swojej bohaterki typowej dla południowych Włoch matki, głowy rodziny oraz piękny głos o wyrównanym brzmieniu i dobrej emisji. Jacek Jaskuła (Alfio) i Anna Bernacka ( Lola) z pełnym powodzeniem wystąpili w swoich rolach. W Rycerskości jedynie Aleksandra Makowska nie potrafiła mnie przekonać do swoich poczynań, tak wokalnych jak i aktorskich w partii nieszczęśliwej Santuzzy. Mam wrażenie, że zbyt wcześnie zdecydowała się na zaśpiewanie tej partii. Natomiast Anna Lichorowicz okazała się świetną wokalnie i aktorsko Neddą. Podobnie jak z przyjemnością obserwowałem i słuchałem Mariusza Godlewskiego, który już w pięknie zaśpiewanym prologu dał próbkę swoich wokalnych możliwości, co później w pełni potwierdził w pełnej dramatyzmu kreacji Tonia.  

Ewa Michnik od dyrygenckiego pulpitu wyraziście budowała gęstniejącą z minuty na minutę atmosferę prowadzącą do tragicznego finału. Muzyka pod jej batutą miała właściwy dramatyzm, emocjonalny żar i liryzm. Pięknie zagrane oba intermezza słusznie nagrodzono gromkimi brawami.

                                                                                          Adam Czopek