Przegląd nowości

„Carmen” w Opéra de Marseille

Opublikowano: czwartek, 11, październik 2012 18:23

Zredagowane przez Henri Meilhaca i Ludovica Halévy’ego - według noweli Prospera Mérimée - libretto Carmen, tak umiejętnie i prawdziwie ukazujące prawdę o ludzkich uczuciach, należy do najlepszych, jakie kiedykolwiek zostały napisane na potrzeby sceny lirycznej. Jeśli do tego dodamy tworzoną z potrzeby serca, pozbawioną wszelkiej sztuczności i zbędnej emfazy, a potrafiącą wyrazić głęboką naturę tragedii miłosnych, muzykę Bizeta otrzymamy operę, która już od momentu swojej kreacji (paryska Opéra Comique, 1875 rok) wzbudziła jednomyślny zachwyt publiczności i szerokiego środowiska muzycznego.

Carmen,Marsylia 01

Wystarczy chociażby przytoczyć słowa Piotra Czajkowskiego, który oświadczył, że „mamy tu do czynienia z arcydziełem w pełnym znaczeniu tego słowa, to znaczy z jedną z tych rzadkich kreacji, które wyrażają wysiłki całej muzycznej epoki”. Jego zachwyt podzielał też Giacomo Puccini określając Carmen mianem „najdoskonalszej i najbardziej żarliwej opery, jaka ujrzała światło dzienne na przestrzeni ostatnich lat”. Od tamtej pory dzieło Georges’a Bizeta należy do jednej z najczęściej wystawianych pozycji operowych w teatrach całego świata. Stało się ono już na stałe ważnym elementem zbiorowej świadomości, do tego stopnia, że niemalże każda, nawet zupełnie pozbawiona jakiejkolwiek kultury muzycznej, osoba jest w stanie zanucić fragmenty arii słynnej robotnicy z fabryki cygar czy torreadora, nawet nie zdając sobie sprawy skąd te strzępy melodii pochodzą.


W tej niezwykłej popularności dzieła kryje się jednak pewne niebezpieczeństwo, z jednej strony wynikające z konkretnych oczekiwań znającej go niemalże na pamięć dużej części publiczności, zaś z drugiej związane z popadaniem w rutynę biorących się za nie inscenizatorów. Prawdą jest bowiem, że niektórzy reżyserzy całkowicie abstrahują od związanej z rzeczoną operą tradycji wykonawczej - na ogół zresztą tylko po to, aby szokować widzów aberracjami inscenizacyjnymi, unicestwiającymi esencję muzyki i sens zawartej w tekście libretta historii.

Carmen,Marsylia 03

 

Azaliż trudne też są do zaakceptowania realizacje utrzymane w trudnej już dzisiaj do „strawienia” estetyce, pozostającej w zupełnym oderwaniu od współczesnej wrażliwości. Wydumane pozy, karykaturalne gesty czy zakurzone dekoracje mogą już dzisiaj co najwyżej wzbudzić podszyty złośliwą ironią śmiech widza, toteż należy mieć nadzieję, iż przechodzą już one bezpowrotnie do niechlubnej przeszłości.

Carmen,Marsylia 04

Powiedzmy od razu, że przypomniana właśnie w Marsylii realizacja Nicolasa Joëla (obecnego dyrektora Opery Paryskiej, który za dwa lata - jak z pewną satysfakcją podaje właśnie francuska prasa - opuści swoje stanowisko), pokazywana już uprzednio wielokrotnie na innych scenach - a tutaj wznowiona przy pomocy Stéphane’a Roche’a - zasługuje wprawdzie na miano tradycyjnej, ale w pozytywnym znaczeniu tego określenia.


Może trochę szkoda, że reżyser nie pokusił się o wprowadzenie choćby ogólnie przeprowadzonych wątków interpretacyjnych, ograniczając się do solidnie przygotowanej warstwy ilustracyjnej, ale pomimo tego mankamentu jego praca wzbudza uznanie publiczności. Przede wszystkim seria kolejnych numerów - to cecha charakterystyczna dla gatunku opéra-comique - składa się tutaj na płynnie przeprowadzoną całość dramaturgiczną, a rozgrywająca się przed nami tragiczna historia zakończonej brutalną śmiercią miłości przykuwa uwagę swoją wiarygodnością. W dużej mierze zawdzięczamy to starannie ustawionym działaniom scenicznym, i to zarówno solistów, chóru, jak i uczestniczących w tej produkcji z dużym zaangażowaniem grup dziecięcych. Podobać się też może ciekawie pomyślana i posiadająca wiele walorów plastycznych warstwa wizualna tego przedstawienia, którą zawdzięczamy autorowi dekoracji - Ezio Frigerio, kostiumów - Franca Squarciapino i urokliwych ustawień świetlnych - Vinicio Cheli.

Carmen,Marsylia 02

 

Choć wznoszące się na całą wysokość przestrzeni scenicznej mury, symbolizujące plac przed manufakturą tytoniową, mogą początkowo nieco przytłaczać swoją monumentalnością, to ogólny wystrój tak zaplanowanego obrazu skutecznie przywołuje hiszpański klimat Sewilli. Szczególnie udany pod względem kolorystycznym i inscenizacyjnym jest finał opery, rozgrywany na bardziej otwartej przestrzeni ewokującej zarazem arenę, na której ma się zaraz rozegrać corrida, i miejsce, gdzie zgodnie z przeznaczeniem Carmen odzyska poprzez śmierć swoją niczym już nie skrępowaną wolność.


Żeby jednak wystawienie opery Bizeta mogło odnieść spodziewany sukces, konieczne jest znalezienie odpowiedniej wykonawczyni tytułowej roli, w której w przeszłości, ale także i współcześnie, święciły triumfy najsłynniejsze wokalistki świata. Każdy słuchacz ma w tym zakresie wprost nieprawdopodobną skalę porównawczą i każda kolejna Carmen podlega niezwykle surowej ocenie coraz bardziej wymagającej publiczności.

Carmen,Marsylia 05

Otóż śpiewająca tę partię w Marsylii Włoszka Giuseppina Piunti zdała swój egzamin pomyślnie przede wszystkim dzięki maestrii technicznej i rozlicznym wokalnym atutom, do których trzeba zaliczyć ciemną i zmysłową barwę świetnie wyszkolonego głosu oraz naturalną umiejętność operowania rozległą dynamiką. Posiada ona też doskonałe warunki fizyczne i frapującą osobowość sceniczną, pozwalającą jej wyrwać swą bohaterkę ze zbyt często lansowanego schematu emanującej erotyzmem wampirzycy i pokazać bardziej zniuansowane cechy charakteru tej młodej kobiety, ceniącej sobie niezależność ponad życie. Partnerem Piunti jest Luca Lombardo, który nadaje postaci Don José wielowymiarowość psychologiczną i tragiczny rys - trzeba natomiast z przykrością stwierdzić, że słuchanie jego zmęczonego, tracącego już czystą tenorową barwę głosu, może napawać pewnym niepokojem, co do dalszego rozwoju kariery tego doświadczonego artysty.


Pełną formą wokalną i świeżością interpretacji imponują natomiast Jennifer Michel (Frasquita) i Blandine Staskiewicz (Mercedes), a zwłaszcza bardzo przez bywalców Opery w Marsylii lubiany i ceniony baryton z Kanady: Jean-François Lapointe, kreujący z powodzeniem i dużą swobodą postać toreadora Escamilla. Największy aplauz publiczności wznieca jednak przede wszystkim kreacja belgijskiej sopranistki Anne-Catherine Gillet, poruszającej muzyczną wrażliwością, głęboką identyfikacją z rolą Micaeli i zniewalającą wdziękiem prezencją.

Carmen,Marsylia 06

Operową orkiestrę, chór i rozbudowany zespół dziecięcy prowadzi - regularnie w tym mieście występujący - dyrygent Nader Abbassi, bezbłędnie podtrzymujący temperaturę emocjonalną dzieła i elektryzującą energię rytmu, dbający ponadto o szeroką rozpiętość skali dynamicznej. Pod jego batutą muzyka Bizeta brzmi żarliwie i zmysłowo, kolorowo i giętko, fascynując zmiennością klimatów i nastrojów, a cała realizacja przekonuje niczym nie zakłóconym współbrzmieniem rozbudowanego aparatu wykonawczego.

                                                                                   Leszek Bernat