Przegląd nowości

„Capriccio” Richarda Straussa w Opéra national de Paris

Opublikowano: niedziela, 07, październik 2012 17:26

Capriccio, konwersacja muzyczna w jednym akcie Ryszarda Straussa, wystawiona po raz pierwszy w Monachium w 1942 roku, jest ostatnią operą niemieckiego kompozytora i zarazem jego wzruszającym pożegnaniem ze sceną liryczną. Już w lipcu 1941 roku pisał on do dyrygenta Clemensa Kraussa (współautora libretta) następujące słowa: „Czy sądzi Pan naprawdę, że po Capriccio może jeszcze się pojawić coś lepszego czy choćby równie wartościowego?

Capriccio 1

Czyż ten końcowy akord Des-dur nie jest najlepszym uwieńczeniem dzieła teatralnego mojego życia? Wszak można po sobie pozostawić tylko jeden testament.” Pomysł zajęcia się tematem rywalizacji pomiędzy słowem i muzyką podsunął mu Stefan Zweig, ściągając uwagę Straussa na stare libretto Giambattisty Castiego napisane dla Salieriego, zatytułowane Prima la musica, poi le parole (Najpierw muzyka, potem słowa). Capriccio, które powstawało przez osiem lat, w atmosferze grozy nadciągającego widma katastrofy drugiej wojny światowej, nie daje się łatwo zaszufladkować do konkretnego gatunku muzycznego i jest doskonałym świadectwem geniuszu jego twórcy. Mamy tu bowiem do czynienia z librettem poruszającym temat o abstrakcyjnym charakterze, z anty-operą czy raczej operą na temat opery.


W rzeczywistości Strauss wykorzystuje bohaterów swego dzieła do przekazania własnych myśli, intuicji i doświadczeń, a znaczącym jest fakt, że w finale Hrabina Madelaine nie rozstrzyga prowadzonej przez ponad dwie godziny debaty i pozostawia odbiorcę w stanie niepewności, zachęcając go zarazem do sformułowania własnej odpowiedzi. Żeby jednak nadać głównemu tematowi bardziej konkretny i atrakcyjny wymiar, „ścierające się” ze sobą słowa i muzyka są ucieleśnione w postaciach poety Oliviera i kompozytora Flamanda, którzy rywalizują ze sobą o serce Hrabiny. W zakresie warstwy muzycznej Capriccio uważane jest za idealną syntezę wszelkich dokonań Straussa - ta muzyczna konwersacja pozwoliła niemieckiemu twórcy pokazać całe swoje mistrzostwo w sztuce zręcznego i subtelnego łączenia arii, recytatywów i scen zbiorowych.

Capriccio 2

W Paryżu rzeczone dzieło zostało wykreowane w 1957 roku, w przygotowanej przez Gustave’a Samazeuilha (kompozytora, ucznia Paula Dukasa i Ernesta Chaussona, skądinąd przyjaciela Straussa) wersji francuskiej, pod batutą Georges’a Prêtre’a i w reżyserii Rudolfa Hartmanna. W 1962 roku powróciło na scenę w wersji niemieckiej z Elisabeth Schwarzkopf w roli Hrabiny, po czym zniknęło z repertuaru aż do roku 1993, kiedy to pojawiło się w Palais Garnier w produkcji Grand Théâtre de Genève pod dyrekcją Petera Schneidera, w reżyserii Johannesa Schaafa i z Felicity Lott w roli głównej. Jedenaście lat później ustępujący ze swego stanowiska dyrektora Opery Paryskiej Hugues Gall zamówił nową inscenizację Capriccio u Roberta Carsena, przypomnianą jeszcze w roku 2007 i pokazywaną obecnie w Palais Garnier. Rolę Hrabiny śpiewały kolejno Renée Fleming (którą miałem również okazję słuchać w minionym sezonie w produkcji nowojorskiej Metropolitan Opera), Solveig Kringelborn i aktualnie niemiecka sopranistka Michaela Kaune. Inscenizacja Roberta Carsena poraża swoją magią, inwencją, głęboką spójnością z warstwą muzyczną oraz inteligentną i subtelną grą z różnymi konwencjami operowymi – jest to spektakl po prostu piękny i rzucający na kolana zachwyconą publiczność. Kanadyjski reżyser odwołał się tutaj do procederu teatru w teatrze i swą plastyczną wizją (dekoracje: Michael Levine, kostiumy: Anthony Powell, oświetlenie: Robert Carsen i Peter Van Praet) złożył hołd intrygującemu bogatą historią i legendarnemu już Palais Garnier.


Na scenie króluje potraktowany z przymrużeniem oka i delikatną dozą ironii przepych, który - jak sugeruje inscenizator - zmierza w kierunku powolnego schyłku, przebija się wszechobecny nostalgiczno-melancholijny ton, a złożona także z precyzyjnie ustawionych działań scenicznych całość zamienia się w rodzaj przekonującego nas bez reszty estetycznego manifestu Carsena, ale przecież także i samego Straussa. Jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu obserwujemy służących, którzy ustawiają na scenie krzesła, a Hrabina zasiada na sali wśród widzów, aby w skupieniu i z malującym się na jej twarzy błogostanem wysłuchać dedykowanego jej przez Flamanda i świetnie tutaj wykonanego sekstetu smyczkowego.

Capriccio 3

Niesłychany wydźwięk emocjonalny posiada scena finałowa, kiedy to unosząca się kurtyna, ukazuje drugą, również się unoszącą kurtynę (znów teatr w teatrze), podczas gdy stojąca w głębi przestrzeni scenicznej tyłem do widowni i przeglądająca się w lustrze Hrabina snuje poruszający monolog, nie wiadomo czy przeznaczony dla nieobecnych protagonistów, dla nas czy może dla niej samej, a może dla wszystkich naraz.

Capriccio 4

Reżyser dotyka w tym momencie istoty magii sztuki teatralnej docierając jednocześnie do prawdy dramaturgicznej, psychologicznej, literackiej i muzycznej. W pewnym momencie wszystkie elementy dekoracji zostają uniesione do góry, a w dalszej perspektywie niemalże opustoszałej już sceny ukazują się kulisy, na ogół ukryta sfera teatralnej rzeczywistości, zaś w głębi dostrzegamy studio baletowe i mechanicznie wykonującą swe codzienne ćwiczenia tancerkę.


Rzadko kiedy, a może prawie nigdy, spektakl operowy nie osiąga tak zawrotnych szczytów poezji i tylko pojawiająca się u boku postaci aktorki Clairon sylwetka nazistowskiego oficera przypomina nam o tragicznym kontekście historycznym, w jakim Straussowi przyszło pracować na tą cudowną kompozycją.

Capriccio 5

Obsada przypomnianej w Paryżu produkcji jest zdominowana przez wspomnianą wyżej Michaelę Kaune, czarującą subtelną barwą i zniuansowaną dynamiką swego prowadzonego z dużą klasą głosu, dostojną sylwetką i w żadnym momencie nie przerysowaną grą aktorską. U jej boku dwaj pretendenci: Joseph Kaiser jako Flamand i Adrian Eröd w roli Oliviera - na ogół właściwie wyczuwający subtelności straussowskiego stylu.

Capriccio 6

Niezapomniane wrażenie wywiera śpiewający drugoplanową partię Majordomusa Jérôme Varnier, zawodu nie sprawiają też Barbara Bargnesi (Włoska śpiewaczka) i Manuel Nuňez (Włoski tenor). Zastrzeżenia wzbudza natomiast Bo Skovhus w roli Hrabiego i Peter Rose rozczarowujący w partii dyrektora teatru - pana La Roche wyraźnie zmęczonym już, pozbawionym siły w dole i blasku w górze, basem. Prawdziwym bohaterem przedstawienia jest wszakże dyrygent Philippe Jordan, pod którego czujną i wrażliwą batutą Orchestre de l’Opéra National de Paris bezbłędnie współgra ze zjawiskową inscenizacją Carsena. To właśnie w dużej mierze z kanału orkiestry unoszą się w naszym kierunku szczere emocje, migotliwe barwy, liryczne porywy, plastycznie się wijące frazy oraz emanuje lekkość melancholijnej zadumy i energia zmysłowych poruszeń. To dzięki paryskim instrumentalistom owa muzyczna konwersacja nabiera naprawdę głębokiego sensu i odsłania coraz to nowe odcienie i znaczenia. Wreszcie to dzięki tak wybitnym artystom, jak autorzy tego artystycznego przedsięwzięcia, przed gatunkiem operowym odsłania się jasna przyszłość.

                                                                            Leszek Bernat