Przegląd nowości

Dyktatura reżyserów

Opublikowano: czwartek, 10, maj 2012 14:34

Od kilkudziesięciu lat niemal każdy z operowych reżyserów bierze sobie za punkt honoru odciśnięcie na prezentowanym dziele pieczęci swojej odkrywczej indywidualności często zupełnie nie licząc się z kompozytorem, ani realiami libretta. Przodują w tym reżyserzy niemieccy, którzy wymyślili określenie „Regietheater“. Za ich przykładem podążają inni, nasi również.

Turandot 952-45

Jak długa jest historia opery, tak długie są próby jej zdominowania przez określone grupy. Najpierw panowały wszechwładnie wielkie primadonny narzucające kompozytorom własne zdanie i bezwzględnie żądające popisowych arii bogatych w koloraturowe ozdobniki. Uginali się przed nimi niemal wszyscy kompozytorzy, nawet Verdi. Później próbę zawładnięcia operą podjęli dyrygenci, którzy usiłowali udowodnić światu, że lepiej wiedzą gdzie i jaką nutę powinien kompozytor postawić w partyturze i jakie przyjąć tempa. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat usiłują to robić reżyserzy, którzy doszukują się nowych ukrytych znaczeń w starych poczciwych librettach za nic mając autorskie didaskalia.

Jadwiga krolowa polska 85-577

Powstają więc masowo inscenizacyjne dziwolągi często mające niewiele wspólnego z prezentowanym dziełem. Ich wspólną cechą jest to, że są pozbawione sensu i istnieją na scenie zaledwie przez kilka przedstawień, a potem znikają jak kamfora, razem z pieniędzmi na nie wydanymi. Wielu reżyserom wydaje się, że jak założy na śpiewaka współczesne ubranie, albo doda komputer na biurku czy laptopa na kolanach, to mu od razu wyjdzie nowoczesna inscenizacja. Dzisiejszy widz jest już mocno uodporniony na takie reżyserskie pomysły, nie dziwi go więc specjalnie Tosca czy Desdemona w dżinsach, Violetta w glanach i minispódniczce, Nabucco z karabinem maszynowym, albo Wotan kosmonauta, czy Izolda włócząca się w łachmanach po śmietniku.


Zawsze wysoko ceniłem i cenię dobry nowoczesny teatr muzyczny, ale pod jednym warunkiem, że wszystko co dzieje się na scenie jest logicznie uporządkowane, zgodne z duchem muzyki, a reżyser nie działa po omacku. Wie dokąd zmierza i co chce pokazać, będąc zarazem konsekwentnym w swoich działaniach. Niestety, często tego właśnie najtrudniej się doszukać w takich inscenizacjach, gdzie reżyser szasta się od pomysłu do pomysłu, żadnego z nich nie kończąc. Na dodatek często zupełnie nie słyszy muzyki, a jego wyobraźnia i praca zaczyna się i kończy na przeniesieniu akcji w nasze czasy, z czego nic nie wynika!

Aida 476-023

Niemodna tradycja

Niemal zupełnie już odstąpiono od prezentowania oper w ich oryginalnym kształcie i przynależnej im tradycji, która zresztą w ostatnich latach nie jest trendy. „Zrywamy z tradycją” – to najczęściej powtarzany slogan. Zmienia się nie tylko kostium i epokę, ale również samą wymowę dzieła często w polemicznej sprzeczności z oryginałem. Najczęściej żaden detal architektoniczny, rekwizyt czy kostium nie określają ani czasu ani miejsca akcji.

Bramy raju 734-4765

Na scenie ma panować ponadczasowy uniwersalizm, bo tylko wtedy współczesny widz zrozumie o co chodzi (sic!). Szczególnie modne w ostatnich latach stały się tak zwane bezosobowe inscenizacje, w których z powodzeniem można by rozegrać kilka innych tytułów. Te zabiegi przy oceanie dobrej woli widza można jeszcze jakoś przeżyć! Znacznie trudniej zaakceptować sytuację, gdy reżyser zabiera się za zamianę psychologii i dramaturgii występujących postaci, w myśl zasady, że wie lepiej niż kompozytor co ten chciał w swoim dziele pokazać.


Kilka lat temu w monachijskiej Bayerische Staatsoper awanturą zakończyła się premiera Eugeniusza Oniegina Czajkowskiego w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, który z głównego bohatera zrobił homoseksualistę, bo „wyczytał” to z życiorysu kompozytora, co zresztą nie jest żadną tajemnicą. Jedną z cech reżyserii Warlikowskiego jest gra na „prymitywnych skojarzeniach” – napisano po tej premierze.

Don Carlos 056-259

Właśnie takie myślenie zaprezentował w warszawskiej Operze Narodowej w wyreżyserowanym przez siebie Don Carlosie, którego – w najlepszym razie – oceniano jako nieporozumienie. Niezbyt przychylne recenzje towarzyszyły też premierom Parsifala Wagnera i Króla Rogera Szymanowskiego wyreżyserowanych przez niego w Operze Paryskiej. Jednak zrealizowana przez niego w kwietniu 2007 roku Sprawa Makropulosa L. Janačka została okrzyknięta jednym z najważniejszych wydarzeń artystycznych ostatnich sezonów paryskiej Opera Bastille. Podobnie jak wystawiony przez niego w Brukseli Makbet Verdiego, który zyskał entuzjastyczne przyjęcie tak wśród krytyków, jak i publiczność.

Elektra 529-79

Pamiętam zaskoczenie i długie buuu, nastawionej raczej na tradycję publiczności Opery Wiedeńskiej jak Hans Neuenfels wprowadził do swojej inscenizacji Proroka Meyerbeera odcięte głowy, jeżdżące po scenie trumny i zakonnice na wrotkach, oczywiście był też telewizor tyle że z lat pięćdziesiątych. Ależ to był dziwoląg, z trudem ratowali go znakomici śpiewacy z Domingiem na czele. Ten sam reżyser w 2010 roku zrealizował na festiwalu wagnerowskim w Bayreuth Lohengrina, którego akcja dzieje się w krainie myszy. Tak głośnej dezaprobaty dla tego co zrobił Neuenfels jeszcze w tym teatrze nie słyszałem.


Podobną reakcję obserwowałem podczas przestawień w Bayreuth Tristana i Izoldy w 1999 roku wyreżyserowanego przez Heinera Müllera, który miał wizję umieszczenia akcji tego dramatu w pudełku, które w trzecim akcie przypominało wysypisko śmieci. Jeszcze dalej poszedł ostatnio w swoich twórczych „poszukiwaniach” Michał Znaniecki, który nie doszukawszy się w starej poczciwej Lukrecji Borgia duetu miłosnego sopranu z tenorem orzekł, że to pierwsza w dziejach „opera gejowska”.

Z oto Renu 810-4338

Biednemu – kochającemu kobiety – Donizettiemu pewnie nigdy nawet przez myśl nie przemknęło, że zostanie prekursorem w tej dziedzinie! Jean-Pierre Ponnelle potrafił robić kapitalne przedstawienia, dzieł Mozarta szczególnie. Jednak reżyserując na Festiwalu w Salzburgu Don Giovanniego przedobrzył wymyślając symulację kopulacji głównego bohatera z Donną Elwirą. Skończyło się to wielką awanturą z naszą Teresą Żylis-Garą, która wyznała w jednym z wywiadów – Chciał byśmy z partnerem symulowali na scenie stosunek, co wydawało mi się wyjątkowo niesmaczne i wstrętne, więc kategorycznie odmówiłam! W konwencji filmu Planeta małp wystawiono w Monachium Rigoletto, bo podobno Książe jako szympans ma głębokie uzasadnienie psychologiczne. Tego typu przykłady można by mnożyć w nieskończoność!

Halka 459-226

Dobry nowoczesny teatr muzyczny

Czy to oznacza, że współczesna reżyseria jest nie do przyjęcia? Ależ nie! Znam wiele pięknych przedstawień operowych, którym działania reżyserskie dodały emocjonalnej głębi i uchroniły ją przed banałem, z czym niestety często mamy doczynienia. Wystarczy przywołać legendarnego niemieckiego reżysera Waltera Felsensteina, którego nowoczesne w kształcie i formie przedstawienia Otella czy Czarodziejskiego fletu przeszły do historii opery. Podobnie jest w przypadku Wielanda Wagnera, który dokonał rewolucji w sposobie reżyserii oper i dramatów Ryszarda Wagnera, co szybko stało się obowiązującym wzorcem w niemieckiej strefie językowej.


Wyjątkowo cenię prace Harrego Kupfera, który jest twórcą jednej z najpiękniejszych – jakie widziałem – inscenizacji Holendra tułacza Wagnera (Festiwal w Bayreuth – 1983 rok), oraz Jean – Pierre Ponnela, którego Tristana i Izlodę uważam za jedną z najbardziej udanych inscenizacji tego dramatu (Festiwal w Bayreyth – 1981). Nie inaczej jest w przypadku Götza Friedricha i jego w większości odkrywczych, realizacji dzieł Wagnera i Verdiego na wielu europejskich scenach oraz Wernera Herzoga czasami zaskakującego widza jednym czy dwoma elementami nadającymi głębi emocjonalnej całej inscenizacji.

Mazepa 616-376

Zawsze z przyjemnością oglądałem przestawienia reżyserowane przez Herberta Wernicke, szczególnie podobali mi się jego Trojanie Berlioza (2000) oraz Don Carlos (2003) na Festiwalu w Salzburgu. W tych inscenizacjach niepodzielnie panują ludzkie emocje konsekwentnie i wyraziście przez reżysera ustawione w formie relacji między bohaterami dramatu. Podobnie było w przypadku Augusta Everdinga, który wyreżyserował pierwszy na naszych scenach Pierścień Nibelunga, (Teatr Wielki w Warszawie 1988-1989), a którego inscenizacje innych dzieł miałem okazję podziwiać w Wiedniu i Monachium.

Makbet 947-13

To wyjątkowo dobrze słyszący muzykę reżyser potrafiący wywieść tworzoną inscenizację z jej ducha. Pamiętam jak wszyscy (ja również) zachwycali się reżyserią Martina Kušeja, który w 2002 roku w Salzburgu zrobił znakomitego Don Giovanniego. Reżyser w myśl zasady, że na białym tle wyraźnie widać każdą, nawet drobną skazę, tworzy opowieść o współczesnej moralności i konsumpcyjnym modelu życia. Robi to z godnym podziwu ironicznym ukłonem w stronę naszej rzeczywistości. Kušej konsekwentnie i czytelnie prowadzi każdego ze swoich bohaterów, bezlitośnie przy tym obnażając ich prawdziwe charaktery i oblicza. Istotnym czynnikiem budującym klimat tego przedstawienia jest światło, równie zimne jak scenografia.


Co na naszych scenach?

U nas, tak jak w wielu krajach, przez lata reżyserią operową zajmowali się śpiewacy, którzy byli już w wieku kiedy śpiewanie przychodzi z trudnością. Należeli do tego grona między innymi Maria Janowska-Kopczyńska, Karol Urbanowicz, Wiktor Brégy, Antoni Majak, Sławomir Żerdzicki. Czasami oglądaliśmy inscenizacje będące zlepkiem pomysłów z przedstawień, w których sami występowali.

Opowiesci Hoffmanna 812-239

W takim wypadku o nowoczesnym spojrzeniu na istotę prezentowanego dzieła raczej trudno mówić. Bodaj pierwszym w pełni wykształconym reżyserem operowym była u nas Maria Fołtyn, której zawdzięczamy wiele interesujących przedstawień oper Moniuszki zrealizowanych na wszystkich polskich scenach. Jednak nie tylko, bo z równym powodzeniem tworzyła inscenizacje Legendy Bałtyku w Gdańsku, Żydówki w Łodzi, Łucji z Lammermoor w Krakowie, Trubadura i Tosci w Bytomiu. Jej dziełem była też polska premiera musicalu Skrzypek na dachu w Teatrze Muzycznym w Łodzi.  

Madama Butterfly 929-232

Ostatnie ponad trzydzieści lat zostały w reżyserii operowej zdominowane przez Marka Grzesińskiego (później Weiss-Grzesińskiego, a ostatnio Weiss), który przez wiele lat był pierwszym reżyserem w stołecznym Teatrze Wielkim, później dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego w Poznaniu. Ostatnio, od kilku lat, zasiada na fotelu szefa Opery Bałtyckiej w Gdańsku. Jego Turandot z 1983 roku i zrealizowany w 1985 Makbet oraz Aida z 1986 wystawione w stołecznym Teatrze Wielkim były z pewnością bardzo odkrywcze i nowoczesne w tamtych czasach, a i dzisiaj takimi by pozostały. Zrealizowana przez niego w 1987 roku na tej samej scenie Traviata utrzymała się w repertuarze ponad dwadzieścia lat. Uznanie budziły też jego monumentalne inscenizacje Aidy, Nabucco oraz Skrzypka na dachu wystawione we wrocławskiej Hali Stulecia.


Pięknym przedstawieniem okazała się Antygona Zbigniew Rudzińskiego zrealizowana w Operze Wrocławskiej. Takim nie była z pewnością Carmen, z którą Teatr Wielki w Poznaniu pojechał na festiwal do Carcassone. Nie bardzo mi też odpowiada jego Aida wystawiona przez Teatr Wielki w Łodzi. Jednym z największych jego sukcesów była polska premiera Galiny Marcela Landowskiego zrealizowana przez Teatr Wielki w Poznaniu w 1999 roku. Był to bardzo sugestywny spektakl o znakomicie rozplanowanej dramaturgii.

Galina 930-44

W tym samym czasie działał też na polskich scenach Ryszard Peryt, który do teatru operowego wniósł wiele dobrego. Wysoko cenię większość przez niego stworzonych na mikroskopijnej scenie Warszawskiej Opery Kameralnej wysmakowanych inscenizacji dzieł Mozarta. Zrealizowana przez niego w styczniu 1985 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu sceniczna wersja Requiem Verdiego była bez wątpienia jednym z ważkich wydarzeń artystycznych tamtych lat. Podobnie zresztą jak Ognisty anioł Prokofiewa zrealizowany w 1983 roku na tej samej scenie. Inscenizacja przeniesiona została na scenę opery w Hanowerze, gdzie przyjęto ją entuzjastycznie. Peryt wyreżyserował też jedną z najbardziej widowiskowych inscenizacji Nabucco Verdiego (Opera Bałtycka 1985). Był też twórcą głośnej inscenizacji polskiej premiery Czarnej maski Pendereckiego wystawionej na scenie Teatru Wielkiego w Poznaniu  

Faust 315-93

Zrealizowana w 1999 roku w stołecznym Teatrze Wielkim przez Mariusza Trelińskiego Madama Butterfly odbierana była jako zjawisko. To po tej premierze okrzyknięto Trelińskiego, odnowicielem polskiej opery, czy słusznie ??? Jego inscenizacje wprowadzają polską operę w świat zupełnie innej estetyki i stylu.


Reżyserowane przez niego przedstawienia wywołują żywe reakcje publiczności oraz burzliwe dyskusje wśród operowych fanów i recenzentów. Szybko jednak okazało się, że jest reżyserem bardzo nierównym. Jego warszawski Król Roger Szymanowskiego i pozostałe realizacje Otello, Dama Pikowa nie budziły już tak pozytywnych opinii. Ale zrealizowany w 2009 roku w Operze Wrocławskiej Król Roger okazał się przedstawieniem bardzo udanym ze świetnie rozplanowaną i czytelną dramaturgią oraz klimatem.

Powinnosc pierwszego przykazania 329-310

Równie wysoko oceniono jego dwukrotną realizację najpierw w Poznaniu następnie w Warszawie Andrea Chenier Giordano. Studium terroru, w które wpisał Treliński tragiczne ludzkie losy. Pełno tu wymownych symboli i aktualnych odniesień. – napisałem w swojej recenzji po poznańskiej premierze Andrea Chenier. Z kolei niewielkim sukcesem zakończyła się premiera Borysa Godunowa, którego inscenizacja była najpierw prezentowana z sukcesem w Wilnie. Zrealizowany w 2012 roku na scenie Opery Narodowej Holender tułacz, został rozniesiony przez krytyków na strzępy. Traviata z 2010 roku też nie budzi mego entuzjazmu.

Andrea Chenier 414-333

Jakoś nigdy nie przypadły mi do gustu prace Adama Hanuszkiewicza, który większość tworzonych przez siebie przedstawień operowych sprowadzał do łóżka i damsko – męskich relacji. Przykładem tego były Traviata we Wrocławiu, Don Giovanni i Cosi fan tutte w Łodzi oraz Faust ks. Radziwiłła w Poznaniu. Natomiast z przyjemnością oglądam, to co proponuje w swoich inscenizacjach Laco Adamik – Czarodziejski flet w Warszawie, Aida w Bytomiu, Straszny dwór i Chopin we Wrocławiu, Carmen w Łodzi i Krakowie, a ostatnio Kniaź Igor we Wrocławiu, są przedstawieniami sprawnie zrealizowanymi. To co proponuje Adamik z jednej strony uwzględnia autorskie didaskalia, z drugiej strony jest przekładane na język nowoczesnego teatru w pełni podporządkowanemu współczesnemu postrzeganiu i emocjom. Na dodatek Adamik słyszy muzykę i jest w swoich reżyserskich poczynaniach bardzo konsekwentny.


Równie konsekwentny w swoich poczynaniach jest Michał Znaniecki należący do grona reżyserów operowych, których inscenizacje rozbudzają emocje i wywołują namiętne dyskusje, tak wśród publiczności jak i krytyków. Jedno jest pewne, wybierając się na wyreżyserowany przez Michała Znanieckiego spektakl, z góry należy założyć, że będzie to dynamiczna inscenizacja zrealizowana z rozmachem, w której niepodzielnie panują ludzkie emocje konsekwentnie i wyraziście ustawione przez reżysera w formie relacji między bohaterami dramatu.

Jolanta 965-140

A że nie zawsze można się pogodzić z jego kontrowersyjną sceniczną wizją wystawianego dzieła, to już zupełnie inna bajka. Czasami decyduje się na realizacje, w których jest jednocześnie reżyserem, scenografem, a czasami również projektantem kostiumów. Takim właśnie przedstawieniem był krakowski Don Giovanni oraz poznańska Żydówka, wrocławska Turandot (bez projektów kostiumów) oraz Samson i Dalila Saint-Saënsa (2009). Wiele uznania przyniosły mu spektakle plenerowe realizowane z rozmachem z zespołami Opery Wrocławskiej.

Napoj milosny 757-73

Najpierw był urokliwy i pełen humoru Napój miłosny przygotowany na wrocławskiej Pergoli. Rok później Otello wystawiony na nadodrzańskiej Wyspie Piaskowej nie wzbudził mojego entuzjazmu. Ten przyszedł po premierze Otella wyreżyserowanego na scenie Opery Wrocławskiej w kwietniu 2012 roku. Nie zawsze jest jednak tak pięknie, sporo kontrowersji wzbudziły „jego” Łucja z Lammermoor i Lukrecja Borgia wystawione w Operze Narodowej. Nie do końca też przekonuje mnie „lodowy” Eugeniusz Oniegin przygotowany w Operze Krakowskiej, a przeniesiony najpierw do Bilbao, następnie do Teatru Wielkiego w Poznaniu.


Przykładem nowoczesnego myślenia o operowych inscenizacjach są prace Waldemara Zawodzińskiego, który zachwycał interesującym Falstaffem zrealizowanym w sali gimnastycznej, świetną Cyganerią, która utrzymuje się repertuarze Opery Wrocławskiej od 1996 roku. Zrealizowane przez niego na tej samej scenie Opowieści Hoffmanna uważam za jedne z najbardziej interesujących jakie widziałem. Podobnie jak poznański Bal maskowy z 2006 roku. Ostatnim sukcesem Zawodzińskiego okazał się świetny Don Carlos wyreżyserowany na scenie Opery Śląskiej w Bytomiu, gdzie na niewielkiej scenie wykreował przedstawienie, które sprawia wrażenie wręcz monumentalnego. Stworzona przez niego inscenizacja (otrzymał za nią Złotą Maskę) urzeka nie tylko dramaturgiczną zwartością i konsekwencją tworzenia efektownego obrazu, ale również wyrazistym prowadzeniem bohaterów dramatu. Niestety, nie mogę tego powiedzieć o jego Halce wyreżyserowanej na scenie Opery Krakowskiej w grudniu 2011 roku. Nie dość, że w tym przypadku zupełnie się nie zgadzam z założeniami inscenizacyjnymi, to nie bardzo odpowiada mi też symbolika wielu scen.

Chopin 060-4

Natomiast fatalnie wspominam zupełnie chybione przedstawienia Wesołej wdówki zrealizowane w Operze Narodowej przez Macieja Wojtyszko, czy fatalną Toscę Gianmaria Romagnoli na tej samej scenie. Jeszcze gorzej kojarzą mi się oba te tytuły wystawione przez niemieckich reżyserów na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi, to był wręcz horror!

Don Carlos 130-45

Podobny horror w 1998 roku zafundował publiczności Teatru Wielkiego w Warszawie Andrzej Żuławski, polsko-francuski reżyser filmowy, który wziął się za poprawianie Strasznego dworu Moniuszki. Wyszedł z tego niezły pasztet, od którego bolała głowa! Bogusław Kaczyński wychodząc po tej premierze głośno powiedział Wydarzyła się tutaj tylko jedna gorsza rzecz, ... zbombardowania tego gmachu przez Niemców!. Jeszcze dalej poszedł w swojej ocenie Jerzy Waldorff pisząc, że Równie głupiego, bezczelnego, obraźliwego dla narodu przedstawienia, jak świeży Straszny dwór Moniuszki w Teatrze Narodowym jeszczem za mego bardzo długiego życia nie oglądał.

                                                                                  Adam Czopek