Na otwarcie przeglądu oper w reżyserii Michała Znanieckiego zorganizowanego z okazji 20. lecia pracy artystycznej tego twórcy Opera Wrocławska przygotowała nową inscenizację Otella Verdiego. To już druga „wersja“ tego dramatu wykreowana przez tego samego artystę - poprzednia sprzed kilku lat była widowiskiem plenerowym rozgrywającym się na Wyspie Piaskowej. W obecnym przedstawieniu reżyser postawił na dramat rozgrywający się we wnętrzu tytułowego bohatera, który sprytnie zmanipulowany przez cynicznego Jagona wpada w prawdziwy obłęd.
W istocie zatraca się granica pomiędzy realnością i urojeniem. Dotyczy to również warstwy scenicznej - widzowie mogą obserwować nie tylko to, co dzieje się naprawdę i co zostało zapisane w libretcie, ale także „podglądają“, jak przez specjalny aparat, halucynacje Otella - świetnie rozegrane reżysersko i aktorsko.
Widzimy więc opętanego szałem Maura - w tej roli wystąpił rewelacyjny głosowo i scenicznie włoski tenor Antonello Palombi - i rozmaite układy postaci, które obdarza swymi wdziękami Desdemona (równie znakomita głosowo i wiarygodna aktorsko Izabela Matuła), a także czysto symboliczne efekty wizualne, jak choćby wyświetlone na ścianie komnaty imię Cassia, głównego podejrzanego i domniemanego kochanka żony. W tej roli Łukasz Gaj zaprezentował się całkiem poprawnie od strony wokalnej, choć jako postać sceniczna wypadł nazbyt sztywno.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze dwoje wykonawców. Demoniczną, wręcz z piekła rodem postać, stworzył znakomity baryton włoski Vittorio Vitelli. Jemu też przypadło symboliczne zwieńczenie spektaklu - wysoko uniesione ręce ściągają jakby „grom z nieba“. Pełną wdzięku i wewnętrznego spokoju postać służącej Emilii zaprezentowała natomiast mezzosopranistka Iryna Zhytynska.
Interesujące było też scenograficzne ujęcie Verdiowskiego dramatu, będące również dziełem Michała Znanieckiego. Wszystko rozgrywa się w dosyć ciasnej przestrzeni, na celowo zwężonej scenie. Bohaterowie wyłaniają się z przesadnie wąskich drzwi albo wychodzą po niewidocznych schodach spod sceny. Ściany mają jednolity, dosyć nieprzyjazny w swym charakterze deseń, a w finale opery zdają się przygniatać głównych aktorów tragedii.
Można dyskutować, czy reżyser nie był zbyt niekonsekwentny w doborze kostiumów do przedstawienia, bo pochodzą one z kilku epok historycznych, ale z pewnością słusznie umieścił akcję opery jakby wewnątrz koszar wojskowych, gdzie panują dosyć brutalne stosunki między oficerami a żołnierzami. Przygnębiająca atmosfera tego miejsca uzasadnia w konsekwencji całkiem irracjonalne reakcje Otella.
Doskonale spisała się orkiestra Opery Wrocławskiej kierowana batutą Ewy Michnik, sprawnie wykonał też swą partię chór operowy przygotowany przez Annę Grabowską-Borys. W sumie można było słuchać muzyki z prawdziwą przyjemnością, bowiem śpiewacy sprostali trudnym zadaniom nałożonym przez Verdiego, bez zarzutu przechodzili od dramatycznych fraz, do bardziej lirycznych i melodyjnych. Główna para wykonawców przywodziła na myśl niezapomnianą kreację Mario del Monaco i Renaty Tebaldi, zaś warstwa wizualna była na tyle sugestywna i niekiedy przejmująca, że ostateczny efekt można uznać za w pełni satysfakcjonujący.
Wypada też wspomnieć o dużej roli reżysera światła Bogumiła Palewicza, którego mistrzowskie kwalifikacje mogliśmy obserwować już w wielu inscenizacjach operowych.
Joanna Tumiłowicz
Na marginesie premiery Otella trzeba wspomnieć, że przy tej okazji otwarto we foyer teatru wystawę grafik autorstwa Joanny Tumiłowicz oraz cykl czap-masek, które przez dwa miesiące będą zapraszać wrocławską publiczność na kolejne plenerowe przedstawienie Opery Wrocławskiej Bal maskowy Verdiego na Stadionie Olimpijskim w połowie czerwca.
(red.)