Przegląd nowości

„Hrabia Ory” Rossiniego w Opéra de Marseille

Opublikowano: poniedziałek, 02, kwiecień 2012 11:32
W roku 1816 Eugène Scribe i Charles-Gaspard Delestre-Poirson napisali wodewil oparty na średniowiecznej balladzie opowiadającej o hrabim Ory i jego rycerzach, którzy przebrani za zakonnice dostali się do klasztoru, a tam wykorzystali słabość i łatwowierność siostrzyczek, w wyniku czego dziewięć miesięcy później każda z nich wydała na świat małego rycerzyka. W okresie rządów bardzo katolickiego Ludwika XVIII taki libertyński temat nie mógł zawitać na scenę teatralną, toteż autorzy złagodzili wymowę całej historii zamieniając zakonnice na hrabinę Adelę, młodą wdowę, której brat wyruszył na wyprawę krzyżową, oraz jej damę do towarzystwa Ragondę, której mąż przebywa w Ziemi Świętej.

Marsylia 1

Obie panie zobowiązały się unikać wszelkiego kontaktu z obcymi mężczyznami podczas nieobecności krzyżowców i - w przeciwieństwie do zakończenia wspomnianej ballady - hrabiemu Ory nie uda się osiągnąć niemoralnego celu, bo cnota hrabiny zostanie uratowana za sprawą niespodziewanego powrotu uczestników wyprawy. Taka też jest treść zredagowanego przez Scribe’a i Delestre’a-Poirsona libretta dwuaktowej opéra comique Hrabia Ory, powstałej w trzy lata po premierze Podrózy do Reims i od razu cieszącej się ogromną popularnością. Później zniknęła ona na wiele lat z afisza, prawdopodobnie z powodu wymagających nieprzeciętnych belkantowych umiejętności partii wokalnych, a ponownie powróciła do repertuaru dopiero w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Niezależnie jednak od jej błyskotliwych inscenizacji (na przykład na festiwalach w Pesaro i w Aix-en-Provence czy w Operze Lyońskiej), istnieje jeszcze dzisiaj tendencja do przyklejania Hrabiemu Ory etykietki dzieła drugoplanowego, skomponowanego w pośpiechu i wykorzystującego materiał z innych kompozycji Rossiniego. Podkreślmy od razu bezzasadność tych argumentów, bo zarzucanie włoskiemu twórcy stosowanie autocytatów, bardzo rozpowszechnionej wówczas praktyki, nie ma najmniejszego sensu i nie zmienia faktu, że mamy tu do czynienia z syntezą sztuki Rossiniego, w pełni odpowiadającą oczekiwaniom rozsmakowanej jednocześnie we włoskiej opera buffa i kształtującej się tradycji francuskiej opéra comique publiczności. Zresztą dzisiejszy odbiorca też może docenić łatwość, z jaką kompozytor porusza się pomiędzy tymi dwoma gatunkami, i jest w stanie się zachwycić sposobem, w jaki łączy on szczery, zdrowy i pozbawiony wulgarnych akcentów humor z poruszającą delikatnością.


Te wszystkie cechy opery zostały z powodzeniem wyeksponowane w pokazywanej właśnie w Marsylii, a iskrzącej się radością, feerycznej i orzeźwiającej inscenizacji Frédérica Bélier-Garcia, przygotowanej w koprodukcji z Angers Nantes Opéra. Nie ma w niej żadnych odkrywczych pomysłów czy odczytywania „na nowo” bezpretensjonalnej przecież treści, natomiast mamy tu do czynienia ze świetną, czasami nieco frywolną, lekką jak bąbelki z szampana i prowadzoną z przymrużeniem oka zabawą. Dużo satysfakcji dostarcza atrakcyjna, utrzymana w żywych barwach oraz ulegająca szybkim i zręcznie przeprowadzanym transformacjom realizacja plastyczna.

Marsylia 2

Autorami funkcjonalnej i przywołującej średniowieczną estetykę scenografii są Jacques Gabel i Claire Sternberg, którzy w pierwszym akcie ukazują ułożony na paru poziomach trawnik, symetrycznie ustawione drzewa czy umieszczony w dalszej perpektywie pejzaż, którego rozsuwające się części odsłaniają fragmenty zamku, zaś w drugim - zbiorową łaźnię (w której dyskretnie zażywają kąpieli nagie dziewczęta), zamieniającą się w wyznaczoną na miejsce noclegu dla fałszywych sióstr zakonnych przestrzeń, zamkniętą z tyłu rażąco czerwoną kotarą, jakby dla symbolicznego zilustrowania zrodzonego z niepohamowanej żądzy hrabiego planu. Podobają się też wymyślone przez Catherine Leterrier mieniące sie wieloma barwami kostiumy, które - zważywszy na dokonywane bez przerwy przed nami przebieranki - odgrywają w przedstawieniu ważną rolę, już chociażby dlatego, że podkreślają dwuznaczność postaci i tworzonych przez nie sytuacji. Ponieważ wszystkie szczegóły tej zabawnej, nie zostawiającej miejsca na przypadek inscenizacji zostały skrupulatnie dopracowane i wyregulowane jak szwajcarski zegarek, dajemy się chętnie „wrzucić” w ten nieustający wir komicznej i prowadzonej z ironicznym dystansem akcji, w której poszczególni protagoniści ulegają miłosnym porywom, oszukują, udają kogoś innego i działają w stałym pośpiechu, w obawie przed odkryciem ich nie zawsze godnych pochwały zamiarów.


Gra aktorska jest zresztą prowadzona w taki sposób, aby wciągnąć w nią widzów, żeby czuli się oni może nie tyle uczestnikami, co świadkami tych libertyńskich „podchodów”. A jeśli owa reżyserska koncepcja bez zarzutu funkcjonuje, to dzieje się tak dzięki wyraźnie świetnie się na scenie bawiącemu zespołowi wykonawców, w którym znaleźli się artyści o nieprzeciętnych walorach wokalnych i wrodzonej - jak się wydaje - vis comica. Niekwestionowaną „królową” przedstawienia jest porywająca fantastycznie brzmiącym i niezwykle sprawnym we wszystkich rejestrach sopranem, a także pełną wdzięku i elegancji grą sceniczną Annick Massis, śpiewająca partię hrabiny Adeli, stanowiącą już od wielu lat jedno z jej popisowych emploi. U jej boku, w roli przebiegłego pazia Isoliera, występuje czarująca muzykalnością i giętkością solidnego mezzosopranu Stéphanie d’Oustrac oraz wzbogacająca spektakl swym wulkanicznym temperamentem i wokalnymi kompetencjami Marie-Ange Todorovitch jako dama Ragonda.

Marsylia 3

Nie zawodzą też Diana Axentii (Alicja), Jean-François Lapointe (Raimbaud) i wzbudzający oklaski głęboko brzmiącym basem Nicolas Courjal (Perceptor). Pewne zastrzeżenia można by tylko sformułować w stosunku do śpiewającego partię tytułową, a wyraźnie niedysponowanego Marc Laho, który wszakże przy innych okazjach dał się poznać w tej roli od jak najlepszej strony. Omawiana produkcja porywa swym teatralnym rytmem i nie pozostawia widzowi ani chwili wytchnienia w dużej mierze dzięki precyzyjnej, wirtuozowsko-dynamicznej, a niekiedy wręcz brawurowej interpretacji prowadzącego Orchestre de l’Opéra de Marseille Roberto Rizzi Brignoliemu, który unika wszelkich przerysowań i trywialności, uwydatniając melodyczną hojność i spontaniczność inwencji Rossiniego. Nieprzeciętny zmysł teatralny tego ostatniego wzbudza jeszcze dzisiaj entuzjastyczne reakcje publiczności, czego dowodem był gorący aplauz rozlegający się na widowni marsylskiej placówki.

                                                                                         Leszek Bernat