Przegląd nowości

"Katia" bliska doskonałości

Opublikowano: poniedziałek, 10, maj 2010 02:00

Rzadko się zdarza, aby w jedym dziele operowym nastąpiło tak szczęśliwe zespolenie wszystkich części składowych, z których każdy jest najwyższej próby artystycznej. Synteza sztuki muzycznej z teatrem zakłada współistnienie elementów wizualnych i słuchowych, wzajemne przenikanie się rytmów i kolorów, melodii i ruchu scenicznego, warstwy intelektualnej i emocjonalnej, barw instrumentalnych i wokalnych, abstrakcji i realizmu, historii i współczesności.

Image

Takie wyliczenia można jeszcze długo ciągnąć, mając świadomość, że są to jedynie rozważania pozostające głównie w teorii teatru totalnego, jakim jest opera. Praktyka najczęściej dosyć daleko odbiega od tego ideału, jednak zdarzają się wyjątki. Była nim Katia Kabanowa, opera w trzech aktach Leosa Janacka na deskach Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie.


Dzieło czeskiego kompozytora zafascynowanego rosyjską kulturą, autora słynnej Sinfonietty i Mszy głagolickiej, jest właściwie adaptacją dramatu Aleksandra Ostrowskiego Burza, mówiącego o nieszczęśliwych związkach między kobietami i mężczyznami. Utwór ten dosyć popularny w teatrach operowych Zachodu w Polsce pojawiał się nazbyt rzadko, a w Warszawie wcale.

Image

Dobrze więc, że do jego realizacji zaproszono twórców, dla których twórczość czeskiego kompozytora nie jest żadną nowością, zwłaszcza, że jego prapremiera miała miejsce w 1921 roku. Za pulpitem dyrygenckim stanął młody czeski kapelmistrz Tomas Hanus, reżyserią zajął się natomiast Amerykanin David Alden, od lat specjalizujący się w wystawianiu dzieł Janacka.

Image

Do tej doborowej stawki realizatorskiej dołączyli jeszcze myślący kompleksowo o dziele operowym reżyser świateł Adam Silverman, który umiejętnym kierowaniem i przełączaniem reflektorów dodawał napięcia pełnej ekspresji narracji muzycznej i scenicznej, ściśle zresztą połączonych ze sobą i podporządkowanych partyturze, a także działająca jakby według tej samej myśli Maxine Braham, choreografka i tancerka zajmująca się również reżyserią operową, tutaj odpowiadająca za ruch sceniczny.


Jeśli do tego dołączył się z bardzo surowymi, skrótowymi i surrealistycznymi dekoracjami Charles Edwards to do pełnego sukcesu potrzebni byli już tylko - bagatela - wykonawcy głównych ról, czyli śpiewacy z umiejętnościami aktorskimi. I jak się okazało te główne role dramatyczne wykonali znakomicie polscy młodzi artyści, na których skupia się od pewnego czasu uwaga publiczności operowej.

Image

Zwłaszcza główna para kochanków Katia Kabanowa w interpretacji Wioletty Chodowicz oraz Borys - Rafał Bartmiński, oboje dysponujący dobrze postawionymi silnymi głosami, a dodatkowo świetnie poddający się koncepcji reżysersko-aktorskiej Davida Aldena. Również druga para kochanków, Kudriasz i Warwara czyli Karol Kozłowski i Elżbieta Wróblewska potrafiła tchnąć w swoje role sporo życia.

Image

Tych czworo artystów w absolutnej symbiozie z pełną namiętnej obsesyjności muzyką wyczarowało na warszawskiej niemalże pustej scenie dramat miłosny, a tragicznego wymiaru dodała tej skomplikowanej historii trzecia para - Kabanicha (Jitka Zerhauova) i jej ubezwłasnowolniony syn Tichon (Paweł Wunder).


Również wykonawcy ról drugoplanowych i pojawiający się w scenach zbiorowych chórzyści wypełniali bardzo konsekwentnie przemyślaną koncepcję reżyserską opracowaną w najdrobniejszych szczegółach i z niemal baletowo-pantomimiczną precyzją wykonaną pod dyktando dyrygenta. Nawet całkiem banalny epizod z przewracającym się na scenie pijanym rowerzystą wyszedł tak naturalnie, jakby wykonawca tej akcji scenicznej całe życie nic innego nie robił, tylko symulował rowerowe wywrotki.

Image

Temu co podczas przedstawienia działo się na scenie można wystawić najwyższą ocenę, a przecież opera to przede wszystkim muzyka. I tutaj także trudno powstrzymać się od słów podziwu. Tomas Hanus, dyrygent jeszcze niestary, ale wykształcony pod kierunkiem czeskiego mistrza batury Jiriego Belohlavka w Akademii Muzycznej im. Janacka w Brnie, potrafił wydobyć z orkiestry to co najcenniejsze w muzyce Leosa Janacka, ekspresjonistyczne napięcie, czeski koloryt i pełne rozedrgania brzmienie.

Image

Dyrygent zwierzał się po spektaklu, że orkiestra Teatru Wielkiego na początku realizowała muzykę zawartą w partyturze z pewnymi oporami i obojętnością towarzyszącą poznawaniu czegoś nowego, ale kiedy sama przekonała się o pięknie i ponadczasowych wartościach "janaczkowej sfery muzycznej" dalsza praca dawała wszystkim ogromną satysfakcję.


I na koniec jeszcze dwie uwagi. Katia Kabanowa jest dziełem dosyć wyrafinowanym, choć do żadnej awangardy muzycznej nie należy i jest w odbiorze dużo łatwiejsza od np. oper Karola Szymanowskiego. Mimo to, jak każda rzecz nowa, oryginalna, nie będąca kasowym hitem, wymagać będzie pewnego przygotowania i osłuchania od polskiej publiczności. Właśnie w przypadku tej opery bardzo przydatne byłyby audycje przygotowujące do odbioru tej opery i przynoszące trochę wiedzy biograficznej o kompozytorze, jego życiu, z którym treść Katii Kabanowej wykazuje pewne analogie. Po drugie szkoda, że przedstawienie, które może być wizytówką poziomu polskiej sztuki wykonawczej (choć jest to kooprodukcja z English National Opera), ma być prezentowana zaledwie kilka razy.

Image

Czy zatem nie szkoda tej ciężkiej i wspaniałej pracy całego zespołu, aby o wykonaniu prawie idealnym dowiedziało się stosunkowo niewiele osób? Czy przedstawienie nie powinno być zarejestrowane i transmitowane np. przez telewizję, w cyklu "Arcydzieła sztuki operowej", i jako takie stanowić również produkt eksportowy?

Przecież tak udane przedstawienia nie zdarzają się często.

                                                                           Joanna Tumiłowicz