Przegląd nowości

"Der Rosenkavalier" Straussa w Opéra de Marseille

Opublikowano: sobota, 10, październik 2009 02:00

Spośród powstałych w XX wieku dzieł operowych niewiele jest takich, które cieszą się niezmiennie tak wielką popularnością i uznaniem jak Der Rosenkavalier  (Kawaler z różą) Ryszarda Straussa. Paradoksalnie jednak niezwykle powierzchowna w gruncie rzeczy znajomość tej niezawodnej pozycji repertuaru większości szanujących się placówek sztuki lirycznej zazwyczaj ignoruje ukryte w niej wątki i sensy, treści i znaczenia.  Po części wynika to z pozornie lekkiego, przeważnie przypisywanemu operetkom, charakteru tej - powstałej w wyniku niezwykle owocnej współpracy pomiędzy niemieckim kompozytorem i jego ulubionym librecistą Hugo von Hofmannsthalem - trzyaktowej opery. Jej narodziny musiały wywołać wśród ówczesnej publiczności i krytyki niemały zamęt i autentyczne zaskoczenie. Wszakże nikt nie podejrzewał, że po nasyconych szalonymi namiętnościami, niemalże chorobliwą histerią i trudnym do wytrzymania napięciem Salomé i Elektrze, talent Straussa może jeszcze zabłysnąć w dziele utrzymanym w diametralnie odmiennej estetyce, świadczącym o niewyczerpanej wyobraźni muzycznej i zdolnej do nieustającej odnowy inwencji twórczej jego autora.

Image 

Otóż zarówno libretto, jak i pozostająca z nim w pełnej symbiozie muzyka Kawalera z różą są przepojone duchem oper Mozarta, ale w żaden sposób ich nie naśladują, przywołują natomiast podobny jak u autora Wesela Figara klimat nostalgii i melancholii oraz snują poważną w gruncie rzeczy refleksję na temat upływającego czasu, ludzkich pragnień i natury prawdziwej miłości. Jeśli zaś akcja rzeczonego dzieła osadzona jest w realiach znajdującego się wówczas pod rządami Marii Teresy Wiednia z końca XVIII wieku, to dzieje się tak dlatego, że mamy tu do czynienia z próbą wskrzeszenia cennego symbolu pewnego kulturowego dziedzictwa i ratowania systemu wartości, który na oczach twórców omawianej opery ulegał stopniowemu, ale już nieodwołalnemu rozkładowi.


 

Dziwny przypadek losu sprawił, iż ta jedna z ważniejszych w dwudziestowiecznym dorobku sztuki lirycznej pozycja nie gościła na scenie Opery w Marsylii aż od dwudziestu pięciu lat, toteż trudno się dziwić, że prezentowana obecnie w tym mieście produkcja wzbudza tak duże zainteresowanie licznie wypełniającej widownię publiczności. Autorem nowej - pokazywanej już niedawno w Monte Carlo - inscenizacji jest szwajcarski reżyser Dieter Kaegi, który doskonale wyczuł jak ważną rolę w tej operze odgrywa misterne operowanie muzycznymi, a w związku z tym i znaczeniowymi półcieniami, poruszanie się na granicy światła i ciemności, śmiechu i łez, komedii i dramatu,  powierzchownych sentymentów i szczerej miłości. Kaegi zrozumiał, że najważniejszym wydaje się być to, co znajduje się pomiędzy tymi pojęciami i że w pracy scenicznej należy dążyć do odsłaniania trudnej do opisania słowami, a tak cudownie sugerowanej muzyką Straussa sfery ludzkich uczuć.

Image 

I taka też jest ta wyważona, dramaturgicznie skuteczna, unikająca nadmiernego eksponowania elementu komicznego, a w zamian za to zachęcająca do zastanowienia się nad uniwersalnym wymiarem mijających, a przecież wypełnionych egzystencjalnymi emocjami chwil. Stylizowane dekoracje i kostiumy Bruno Schwengla, który za ich pomocą subtelnie przywołuje stanowiącą czasowy kontekst opery epokę, delikatna i wyczarowująca nostalgiczne klimaty gra świateł prowadzona przez Davy Cuuninghama czy precyzyjne i ustawione z godną podziwu intuicją przez reżysera działania sceniczne wszystkich solistów i członków chóru składają się na poruszającą i dobrze służącą dziełu Straussa wizję plastyczną.


 

Aliści Kawaler z różą nawiązuje z woli kompozytora do najlepszych operowych tradycji, zgodnie z którymi najważniejszym nośnikiem treści i związanych z nią atmosfer jest głos ludzki. Nic dziwnego, że wystąpienie w jednej z głównych ról omawianej opery stanowi wciąż dla wielu wokalistów wyzwanie i marzenie, dla którego urzeczywistnienia są gotowi na daleko posunięte poświęcenia, i że niektóre podbijające sceny rolą Marszałkowej artystki stały się w świadomości melomanów legendą operowej sztuki. Z drugiej strony nie można zapominać, iż dzieło Straussa zawiera też wiele drugoplanowych, a jednak ważnych i zróżnicowanych pod względem charakterystyki głosów ról, których właściwe obsadzenie spędza niejednemu dyrektorowi operowemu sen z powiek, doprowadzając niejednokrotnie do całkowitej rezygnacji z planowanej realizacji.

Image 

Na szczęście dla bywalców Opery w Marsylii upór, zaangażowanie i profesjonalizm jej szefa: Maurice'a Xiberrasa zaowocował skompletowaniem obsady wykonawczej, w której każdy z solistów wokalnie, psychologicznie i wiekowo doskonale pasuje do profilu kreowanej przez siebie postaci.


 

Śpiewająca partię Marszałkowej Gabriele Fontana ujmuje plastycznością frazowania, miękkością intonacji, anielskimi pianissimi oraz swoistym uduchowieniem gry aktorskiej, Kate Aldrich w roli Oktawiana porywa młodzieńczą spontanicznością połączoną z perfekcyjną samokontrolą wokalną, a także prawdziwością przekazywanych emocji i aksamitnym brzmieniem wyrównanego kolorystycznie we wszystkich rejestrach mezzosopranu, zaś dysponujący mięsistym basem Manfred Hemm znajduje właściwe środki wyrazu dla zbudowania prostackiej, wszak nie wulgarnej postaci barona Ochsa. Dużo satysfakcji dostarcza ponadto słuchanie takich artystów jak pełna wdzięku Sophie Pondjiclis (Annina), pieszcząca ucho ciepłym brzmieniem zapowiadającego ciekawą karierę sopranu Margareta Klobučar (Zofia), przykuwający uwagę giętkim i świetnie prowadzonym  barytonem Lionel Lhote (Faninal) i wzruszający zmysłowym tenorem Avi Klemberg (Włoski Śpiewak).

Image 

Prawdziwym bohaterem wieczoru jest zazwyczaj nie rozpieszczana przez krytykę Orchestre de l'Opéra de Marseille, która pod batutą doświadczonego i wyraźnie przez muzyków szanowanego Philippe'a Auguina (byłego asystenta Herberta von Karajana i bliskiego współpracownika sir Georga Soltiego) ulega pozytywnemu przeobrażeniu stając się czułym i wrażliwym przekaźnikiem zawartych w straussowskiej partyturze treści. Francuski dyrygent podkreśla elegancję i zróżnicowanie stylu tej muzyki, pozwala nam się delektować bogatą orkiestracją i bezbłędnie tutaj eksponowaną polifoniczną architekturą, zręcznie wydobywa wskazujące na świadome uleganie przez Straussa wagnerowskim wpływom leitmotywy.

Image 

A to wszystko przeniknięte jest finezyjnie kreślonymi przez Augina rytmami walca, które nie tyle symbolizują specyficznie wiedeński nastrój, co raczej nas dyskretnie wciągają w stan miłosnego rozmarzenia i trudnej do zdefiniowania tęsknoty. To prawda, że w grupie smyczków chciałoby się słyszeć więcej materii dźwiękowej i bardziej nasycone, gęste barwy, myślę jednak, iż spełnienie tych oczekiwań jest już teraz tylko kwestią czasu, oczywiście pod warunkiem, że marsylscy instrumentaliści będą mieli więcej okazji do występowania pod dyrekcją tak wybitnych kapelmistrzów.

                                                                                    Leszek Bernat