Postać Marina Marais kojarzymy dziś przede wszystkim z filmem Wszystkie poranki świata (1991). Artysta był mistrzem w grze na violi da gamba, czyli drugim - oprócz klawesynu - charakterystycznym instrumencie barokowej muzyki francuskiej. Kształcił się równolegle jako kompozytor i wirtuoz, pobierając lekcje u największych autorytetów epoki; harmonii i kontrapunktu uczył go Jean-Baptiste Lully, a tajników gry na violi da gamba - Pan de Sainte-Colombe. Opanował ją do tego stopnia, że wersalska świta przypisywała jej przymioty "anielskości", w opozycji do "demonicznego" wykonawstwa innego królewskiego kompozytora i gambisty Antoine'a Forqueraya. Marais zaskarbił sobie serca dworzan typowo francuskim idiomem tworzonych przez siebie dzieł; nie tylko odznaczających się delikatnością, barwnością oraz elegancją, ale także głębokich w wyrazie, introwertycznych i skłaniających do refleksji. Zaskarbił sobie również łaskę samego Króla Słońce, który w 1679 mianował go swym czołowym gambistą. Funkcję tę będzie pełnił przez kolejne czterdzieści sześć lat, pisząc na violę da gamba utwory o różnym stopniu skomplikowania, przeznaczone zarówno dla amatorów, jak i dla członków kapeli królewskiej. Był autorem niezwykle płodnym. Według Joseby Berrocala, autora eseju zamieszczonego w dołączonym do płyty komentarzu, Marais pozostawiał po sobie - zgodnie z zaproponowanym przez siebie rytmem pracy - średnio czterdzieści kompozycji dziennie. Jednakże za życia opublikował jedynie niektóre z nich, zbierając je w pięciu księgach opatrzonych wspólnym tytułem Pièces de viole (Utwory na violę da gamba). Zresztą viola da gamba nie była wyłącznym obiektem jego twórczych inspiracji. Pisał także opery i muzykę sakralną.
Prezentowane nagrania mają kilka zalet. Po pierwsze - jakość wykonania. Artyści kreują tę muzykę z pasją. Z jednej strony odnajdujemy w ich interpretacjach młodzieńczą energię - np. w wirtuozowskim Wielkim balecie - z drugiej strony natomiast stoicki spokój, nasycony niekiedy szczyptą kontemplacji z domieszką smutku, np. w miniaturze zatytułowanej Skarga. Jest tu też pierwiastek quasi-improwizacyjny - choćby w Fantazji - oraz pęd ku żarliwej namiętności, zwłaszcza w Marzycielce.
Po drugie - brzmienie. Dźwięk, którym operują muzycy, przenosi nas wprost do Francji doby panowania Ludwika XIV, a to za sprawą epokowych instrumentów lub ich kopii: anonimowej violi da gamba z roku około 1700, klawesynu Reinharda von Nagela, sporządzonego na podstawie modelu Blancheta z roku 1730, oraz teorby, wykonanej w roku 1983 przez Lourdesa Uncillę. Violę da gamba cechuje brzmienie surowe i chropowate. Pomimo tej ascetyczności, jej dźwięk jest pełny i nasycony gamą nastrojów, od zadumy po emfazę. W miejscach utrzymanych w wolnych tempach ujawnia się jej majestatyczny charakter i zdolność do imitowania ludzkiego śpiewu, a w przebiegach szybkich - wrodzona skłonność do uwodzicielskiej wirtuozerii. I choć owa barokowa "królowa" instrumentów ma dosyć ciemną barwę, towarzystwa dotrzymuje jej na każdym kroku - jasny niczym sam Król Słońce - klawesyn wraz z delikatną i skromną "dwórką", teorbą.
Wreszcie, po trzecie, omawiany materiał dźwiękowy został wyselekcjonowany i ułożony w taki sposób, aby tworzyć dobrze skrojony godzinny koncert, utkany na zasadzie kontrastów - brzmieniowych, wyrazowych i rytmicznych. Rozpoczyna się on subtelnym Preludium na teorbę solo Roberta de Visée'a, po którym attacca następuje sielska Musette Marais; to utwór bardzo osobliwy, jej początkowe nuty bowiem są tożsame - pod względem interwałowym i rytmicznym - z początkowymi nutami Prząśniczki Moniuszki. Innym dziełem godnym uwagi jest melancholijny Tombeau pour M. de Sainte-Colombe, będący hołdem złożonym przez Marais pamięci mistrza. Stanowi ono serce koncertu i jest drugie pod względem czasu trwania. I mimo że w zamyśle kompozytora funkcjonuje jako ostatnie ogniwo Suity e-moll, na krążku pojawia się jako twór autonomiczny. O ile bezpośrednio po Tombeau pour M. de Sainte-Colombe usłyszymy przerywnik w postaci miniatury na teorbę solo, o tyle przed słynnymi Kupletami na temat La Folii Marais - przedostatnim i zarazem najdłuższym utworem tego albumu - usłyszymy przerywnik w postaci miniatury klawesynowej. Tytułowa folia to dawny taniec wywodzący się z Półwyspu Iberyjskiego, którego nazwa wskazuje na "szaleństwo", "obłęd". W przypadku Kupletów..., ów obłęd przejawia się oczywiście na płaszczyźnie stałej formuły ostinatowej - opartej na ośmiu funkcjach harmonicznych - trzydziestu dwóch arcywirtuozowskich wariacji. Płytę zamyka wykonana wzorem bisu Marzycielka, pozwalająca artystom popisać się muzykalnością i złapać oddech przed ewentualnym kolejnym bisem, którego tutaj już nie usłyszymy. No cóż... Chyba pozostanie nam po prostu czekać na ich następny iście koncertowy album.
Maciej Chiżyński (Res Musica)