Przegląd nowości

"Cyganeria" Pucciniego w Opéra du Rhin w Strasburgu

Opublikowano: czwartek, 27, październik 2011 02:00

Cyganeria Pucciniego, oparta na autobiograficznej powieści w odcinkach Henri Murgera Sceny z życia cyganerii (1848-1851), jest wciąż jeszcze przez wielu uważana za "wyciskacz łez", poruszającą, wszak typowo sentymentalną opowieść. To prawda, że publiczność całego świata darzy tę operę niebywałym entuzjazmem, ale jednocześnie często traktuje ją zbyt jednostronnie i powierzchownie. I właśnie dlatego autorzy prezentowanej obecnie w Strasburgu inscenizacji (przygotowanej już w 1993 roku w koprodukcji z belgijską Opéra de Flandre), reżyser Robert Carsen i dyrygent Stefano Ranzani, postanowili wykazać jak bardzo mylące jest takie podejście i odświeżyli sposób rozumienia treści zawartych w tym słynnym dziele.

Image

Przede wszystkim reżyser pokazuje bohemę nie jako marginesową egzystencję żyjących w biedzie wykolejeńców, lecz jako niezwykle ważne, decydujące o dalszych wyborach życiowych doświadczenie. To nie jest pozbawiona sensu wegetacja, tylko formująca i wzmacniająca charakter, ponadto świadomie zaakceptowana, recepta na wstępowanie w dorosłe życie grupki tryskających energią i witalnością przyjaciół.


Image

W wydrukowanej w książeczce programowej rozmowie z Carsenem pada nawet dość oryginalne stwierdzenie na temat Mimi, która według kanadyjskiego reżysera nie powinna być traktowana jako ofiara okrutnego losu, lecz raczej jako zdecydowana i dążąca do celu dziewczyna, która w dodatku potrafi ponieść konsekwencje swoich czynów. Jej śmierć ma też w rzeczonej inscenizacji wyraźny wpływ na pozostałych protagonistów, w tym sensie, że pogłębia w nich rozumienie natury życia, a tym samym przyspiesza dojrzałość i mądrość. Pewnie dlatego nie ma tutaj już drugoplanowych ról, bo reżyser nadaje każdej z postaci bardzo indywidualny rys i przyznaje jej niezbędne w rozwoju dramaturgii całej opery miejsce. Na przykład Musetta i Marcello stają się w pewnej mierze odzwierciedleniem pary Mimi-Rodolfo, z tą jednak różnicą, że ci ostatni dopiero odkrywają pierwsze wzruszenia i uniesienia miłosne, podczas gdy ci pierwsi tworzą bardziej doświadczony i dojrzały związek. Istotna zmiana ujęcia dotyczy postaci Musetty, która u Carsena nie jest już tylko rozkapryszoną kokietką, lecz spragnioną cielesnych rozkoszy i eksperymentującą wolną miłość kobietą. Dowartościowane zostają też role muzyka Schaunarda i filozofa Collina.


Trudnym do przecenienia walorem wizualnej warstwy spektaklu, nad którą wraz z reżyserem pracowali też Michael Levine (dekoracje i kostiumy) i Jean Kalman (oświetlenie) jest uniknięcie epatowania widzów kiczowato-pocztówkowymi widoczkami paryskiego Montmartre'u - jak to się często w przypadku tej opery zdarza - oraz zrezygnowanie z ilustracyjności na rzecz kreowania atmosfery i ducha Paryża z przełomu XIX i XX wieku.

Image

Robert Carsen stara się przede wszystkim znaleźć oddziaływujące na widza metafory wizualno-poetyckie, czego najlepszym przykładem jest już pierwsza, ukazująca śnieżny pejzaż, odsłona. To w takiej właśnie białej scenerii pracują młodzi artyści, siedzący przed białą kartką papieru czy białym płótnem, spragnieni życia, a zarazem podekscytowani drzemiącym w nich niepokojem przed symbolizowaną ową bielą niemocą twórczą. Wymowny jest też widok porywanych przez wiatr kartek, uświadamiający nam kruchość i ulotność wszelkich ludzkich działań. Z kolei ciasnotę służącej czwórce przyjaciół za mieszkanie mansardy sugerują nieliczne i stłoczone przedmioty, przy czym reżyser stosuje tu frapujący zabieg przeniesienia owego skromnego pomieszczenia z poddasza na dach, dzięki czemu otwiera przed nami nieograniczoną i również symboliczną przestrzeń wolności i snutych przez tych młodych ludzi marzeń.


Bardzo zręcznie traktowany jest problem pokazywania skromnych wnętrz (mansarda czy kawiarnia Momus) na rozległej płaszczyźnie sceny, rozwiązany za pomocą mistrzowsko prowadzonej i precyzyjnie zakreślającej poszczególne miejsca akcji gry świateł. Ponieważ owa akcja rozgrywa się w środowisku bohemy z drugiej połowy XIX wieku, Carsen wpadł na niezwykle trafny pomysł przywołania postaci Vincenta van Gogha, przy czym uczynił to w sposób wyjątkowo subtelny i atrakcyjny.

Image

Otóż scenę śmierci Mimi umiejscowił on na niemalże pustej i całkowicie zasłanej ewokującymi zbliżającą się wiosnę - i nawiązującymi do atmosfery dzieł holenderskiego artysty - żółtymi żonkilami scenie. Równie poruszający jest widok rozchodzących się po śmierci bohaterki na wszystkie strony przyjaciół, tak jakby każdy z nich opuszczał dotychczasowy styl bycia i wyruszał - tym razem już samodzielnie - na spotkanie ze swoją przyszłością, z przeznaczeniem. Wizja Roberta Carsena pozostaje w pełnej zgodności z tonem opery i podobnie jak ona ujmuje szczerością i bezpośredniością przekazu. Trudno się tutaj nie poddać muzycznej i scenicznej symultaniczności, malarskiemu pięknu niezwykle delikatnie i misternie budowanych obrazów, bardziej sugerującej niż pokazującej scenografii, trafności oddawania psychologicznej prawdy.


Na uznanie zasługuje precyzyjne ustawienie często uciekającej się do teatralnych skrótów gry aktorskiej, pozbawionej przesady i patosu, nacechowanej absolutną prostotą i tym bardziej wiarygodnej. Wszyscy soliści prowadzą ją bardzo sugestywnie i z pełnym zaangażowaniem utożsamiają się z kreowanymi postaciami. Pod względem wokalnym cała obsada wykonawcza prezentuje wysoki poziom, z tym jednak drobnym zastrzeżeniem, że śpiewająca partię Mimi Virginia Tola nie zawsze potrafi przy zmianie rejestru utrzymać właściwą barwę swego skądinąd solidnie prowadzonego sopranu, zaś wcielający się w postać Rodolfo Enrique Ferrer ma tendencję do forsowania dźwięków w górze skali.

Image

Maestrią wokalną imponują natomiast sopranistka Agnieszka Sławińska (pochodząca z Łodzi absolwentka działającego przy tutejszym teatrze Opéra Studio) w roli Musetty, posiadający ładnie nasycony baryton, a śpiewający partię Marcello Thomas Oliemans, a ponadto Yuriy Tsiple (Schaunard) i Dimitri Pkhaladze (Colline).

Image

Prowadzący Orchestre symphonique de Mulhouse, a także miejscowy chór i dziecięcy zespół wokalny, włoski dyrygent Stefano Ranzani w żadnym momencie nie popada w emfazę czy melodramatyczne tony, natomiast z godnym podziwu talentem i wyczuciem wyczarowuje szeroką paletę barw muzycznych, ukazuje oryginalność instrumentacji Pucciniego i  subtelne związki, jakie kompozytor ustala pomiędzy brzmieniem poszczególnych grup instrumentalnych i pomysłami harmonicznymi. Warto podkreślić, że owa wyrafinowana interpretacja Ranzaniego bezbłędnie służy skuteczności dramaturgicznej dyskursu muzycznego, co w połączeniu z plastycznością poetyckiej wizji Carsena owocuje nieszablonowym i godnym uwagi wydarzeniem artystycznym.  

                                                                          Leszek Bernat