Przegląd nowości

Chopin i Jego Europa - Wyjątki

Opublikowano: wtorek, 30, sierpień 2011 02:00

7. Międzynarodowy Festiwal Muzyczny Chopin i Jego Europa 2011 od początku zapowiadał się sensacyjnie. Dwa tygodnie szczelnie wypełnione koncertami to wielka atrakcja dla publiczności, która w czasie wakacji nie ma zbyt wielu kulturalnych propozycji.  Jednej osobie trudno ogarnąć całość tego przedsięwzięcia, pewnych koncertów można było posłuchać w radiowej dwójce, ale tylko kilku na żywo. Skupię się więc na nich. Zacznę od występu Rosyjskiej Orkiestry Narodowej pod dyrekcją Michaiła Pletniowa. Dyrygent, sam będący znakomitym pianistą, poprowadził I Koncert fortepianowy Czajkowskiego z solistą Daniiłem Trifonowem - bez nut, całkowicie z pamięci. Młody pianista absolutnie swobodnie i brawurowo zrealizował swoją partię silnymi uderzeniami oddając patetyczny i monumentalny charakter dzieła.

Image

Dyrygent natomiast zaprezentował się jako artysta maksymalnie powściągliwy i oszczędny w ruchach. Niekiedy wydawało się, że zupełnie przestawał dyrygować, ale w momentach istotnych zmian dynamicznych, w punktach kulminacyjnych bezbłędnie nadawał tempo i wzmagał rosnące napięcie. Wspaniały warsztat i ogromne możliwości orkiestry pokazał też w 4 Symfonii Czajkowskiego. Ten koncert był niewątpliwie jedną z wielu sensacji Festiwalu. Zabrakło miejsc siedzących dla publiczności, większość przybyła w celu posłuchania solisty, w istocie rewelacyjnego. Trifonow na bis zagrał Czajkowskiego i Chopina, a więc podkreślił swoje kompetencje  w jednym i drugim gatunku.


Do sensacyjnych można też było zaliczyć recital Khatii Buniatishvili. Młoda artystka, której uroda i figura mogłyby oszołomić niejednego melomana, zaprezentowała na wstępie dwie Sonaty, h-moll Chopina i VII Prokofiewa. W tej pierwszej, zagranej bardzo nowocześnie, trochę brakowało śpiewności, w drugiej była porywająca motoryczność i łagodzona osobistym wdziękiem pianistki  brutalna agresywność. Kilka dni później słuchając przez radio recitalu Pawła Wakarecego stwierdziłam, że nasz pianista znalazł chyba bardziej trafny klucz do odczytania Sonaty h-moll Chopina, nie grał natomiast Prokofiewa.

Najwyższą półkę wykonawstwa instrumentalnego, ale i wyrafinowania jeśli idzie o repertuar, przyniósł koncert muzyki kameralnej w Studiu im. Lutosławskiego. W programie znalazła się wyłącznie muzyka polska i trzeba ze wstydem przyznać, że stanowczo zbyt rzadko wykonywana, a pod każdym względem wybitna, natchniona, absolutnie nie ustępująca popularnym kompozycjom na podobne składy instrumentalne Brahmsa, Schumanna, Mahlera itp. Rozpoczęła liryczna "modlitwa" Andrzeja Panufnika na sekstet smyczkowy. Następnie wysłuchaliśmy świetnej i zaskakująco dojrzałej kompozycji Zygmunta Noskowskiego Kwartet fortepianowy d-moll, w której można było nawet znaleźć echa brzmieniowego nowatorstwa Debussy'ego. Kolejną pozycją był Oktet fortepianowy Józefa Krogulskiego, skrzący się łagodnym dowcipem i niebanalnym przetworzeniem ludowych tematów. Wreszcie na zakończenie usłyszeliśmy Sekstet fortepianowy Krzysztofa Pendereckiego fantastycznie rozwijający typowy idiom dźwiękowy tego kompozytora nawet z wykorzystaniem efektów przestrzennych radiowego studia. Obecność mistrza Pendereckiego podczas tego wykonania dodawała sensacyjności całemu koncertowi, przy którego omówieniu koniecznie trzeba też wspomnieć o wykonawcach. Zgromadziła się ich spora gromadka, w sumie 11 osób, i o każdym można powiedzieć: wybitny solista, choć wykonywali muzykę zespołową. Najwyższe słowa uznania należą się skrzypkowi Januszowi Wawrowskiemu, doskonałemu zarówno w muzyce klasycznej, romantycznej jak i współczesnej. Towarzyszyła mu równie dobra Anna Maria Staśkiewicz. Świetna była altowiolistka Katarzyna Budnik a nie sposób pominąć faktu, że w tym koncercie wystąpiło też dwóch najzdolniejszych wiolonczelistów młodego pokolenia: Bartosz Koziak i Marcin Zdunik. Uwagę przykuwał swoją grą i zaangażowaniem, a także umiejętnością uzyskiwania aksamitnego piano pianissimo rewelacyjny klarnecista Kornel Wolak, o którego zagranicznej karierze stanowczo zbyt mało się u nas mówi, i wreszcie gratulacje należą się argentyńskiemu pianiście Jose Gallardo, który z ogromnym pietyzmem przygotował nowy dla siebie repertuar i z mistrzowskim zapałem towarzyszył tej mini-orkiestrze.

Rozczarowała mnie trochę kanadyjska pianistka polskiego pochodzenia Janina Fiałkowska, która reprezentowała wykonawstwo w tradycyjnym rozumieniu, umiarkowanie wirtuozowskie, bardziej skupione na nastroju muzyki. Lepiej w jej interpretacji wypadły utwory Chopina zawierające typowo polski idiom "żalu" czy "nostalgii", Nokturn Es-dur, Mazurki, Scherzo h-moll z melodią kolędy Lulaj-że Jezuniu. Interesująco zagrała też Sonatę A-dur Schuberta. Natomiast utwory Franciszka Liszta zdecydowanie stawiające na popis pianistyczny, wydawały się dla Fiałkowskiej zbyt ryzykowne. Młode pokolenie wirtuozów radzi sobie w takim repertuarze nieco lepiej.

Natomiast recital Dmitri Alexeeva przyniósł zupełnie inne odczucia. Pianista doskonale czuł się w repertuarze wirtuozowskim, czego przykładem była transkrypcja Skowronka Glinki dokonana przez Bałakiriewa, cykl Schumanna Kreisleriana, czy zagrane na bis utwory Rachmaninowa. Jednak główną wartością sztuki Rosjanina były pogłębione interpretacje Mazurków Chopina i preludiów Skriabina. Lekkość prowadzenia frazy i zróżnicowanie dynamiczne, delikatność i fantazja - to pozostanie w pamięci po tym występie.


Na koniec jeszcze omówienie koncertu, w którym nie zagrano ani jednego utworu Chopina. Trójka znakomitych solistów zaprezentowała natomiast z orkiestrą Sinfonia Varsovia pod dyrekcją Jacka Kaspszyka: Koncert fortepianowy Mozartowskiego syna, Franza Xavera, który wykonał  Sebastian Knauer,  Wariacje brawurowych Karola Lipińskiego, w których na skrzypcach popisywał się Albrecht Breuningen oraz Koncert wiolonczelowy Jacquesa Offenbacha z młodziutkim Yan'em Levionnois. Choć same kompozycje do genialnych nie należały to podziw mogła wzbudzić wielka biegłość solistów.

Image

Zwłaszcza w Wariacjach Lipińskiego dał się wyczuć nastrój legendarnych turniejów wiolinistycznych, w których w szranki stawali Paganini i Lipiński. Niemiecki skrzypek zaprezentował przy tej okazji kilka technicznych "sztuczek" w operowaniu smyczkiem, jakie wówczas były w modzie wykazując się przy tym absolutną swobodą i humorem. Zachwyt wzbudzało też szaleńcze tempo wiolonczelowych figuracji w wykonaniu francuskiego solisty. Nic dziwnego, że zarówno Breuningen jak i Levionnois byli zachęcani do bisów.

To tylko wyjątki z bogatego programu Festiwalu, dające jednak pojęcie o wysokim poziomie tej imprezy, a także szerokim zainteresowaniu u publiczności.

                                                                                  Joanna Tumiłowicz