Lubię przyjeżdżać na Stawisko. Jest tam ciepła i serdeczna atmosfera – polskiego domu, ponad wszelkimi konotacjami, konstelacjami, domu, w którym tyle książek, nut, pamiątek, wspomnień, wypełniających każdy zakątek dawnej posiadłości Iwaszkiewiczów, dziś Muzeum. Ze wzruszeniem wspominam niedzielny wieczór 25 listopada 2007 roku pamięci Zygmunta Mycielskiego, przyjaciela domu.
Do Stawiska zjechały wtedy tłumy. Wszystkich witała dr Alicja Matracka-Kościelny, dyrektor Muzeum, ale także Zosia Dzięcioł, dziś już nieżyjąca, która od ponad pięciu dziesięcioleci mieszkała w domu Iwaszkiewiczów i wszystko pamiętała, a jej serdeczny przyjaciel czarny kot Belmondo, „bardzo przystojny”, jak mówiła p. Zosia, uwielbiał muzykę. Tylko nie znosił oklasków… Wtedy, w jesienny wieczór, nie było Marii, pierworodnej córki Iwaszkiewiczów, która przebywała w szpitalu.
Ale wybrała ona i podała do prezentacji listy Zygmunta Mycielskiego do Jarosława Iwaszkiewicza i niej samej, świadczące o serdecznej przyjaźni obu artystów i ciepłym, szczerym przywiązaniu Zygmunta do rodziny Iwaszkiewiczów i samego Stawiska. Listy, a także fragmenty z Dzienników kompozytora, czytał świetny aktor, dziś już nieżyjący, Henryk Boukołowski. Dla Zygmunta Stawisko było oazą spokoju i pokoju, gdzie mógł oddychać intelektualną atmosferą, której, po wygnaniu z Wiśniowej po II wojnie światowej, nie sposób było w Polsce znaleźć… Toteż w miarę możliwości wyjeżdżał za granicę, ale tu, w Polsce, czuł się najlepiej.
Na spotkaniu w Stawisku Zygmunta Mycielskiego wspominał Krzysztof Meyer, kompozytor przebywający w Kolonii, podkreślając spokój, elegancję, nienaganne formy towarzyskie kompozytora z Wiśniowej, a także specyficzne poczucie humoru, które zjednywało mu rozmówców i przyjaciół.
Swoje wspomnienia o Zygmuncie snuł nieżyjący już wieloletni redaktor „Ruchu Muzycznego” Ludwik Erhardt. Interesującym dopełnieniem wieczoru był koncert z muzyką F. Chopina, K. Szymanowskiego i Z. Mycielskiego w wykonaniu świetnego pianisty Edwarda Wolanina, przemyślanina z pochodzenia, niegdyś ucznia rzeszowskich szkół muzycznych. Towarzyszył on także dyskretnie i przejmująco Jerzemu Artyszowi – baryton, który z wielką głębią i mocą artystycznego wyrazu śpiewał pieśni F. Chopina i Z. Mycielskiego w jesiennych nastrojach.
A więc jednak wybrałem się do Stawiska… 10 marca 2024 roku w niedzielę, jak zwykle o godz.17.00, miał miejsce wieczór pamięci Marii Iwaszkiewicz w 100-lecie jej urodzin. Nazywają ją tam matką chrzestną Muzeum. Wojenna maturzystka, absolwentka archeologii, długoletnia redaktorka wydawnictwa „Czytelnik”, autorka książek wspomnieniowych i tych o wytwornym jedzeniu, zadbała o pamięć o swoim sławnym ojcu i matce.
Mam od niej trzecie wydanie książki jej autorstwa pt. „Z pamięci” z elegancką odręczną dedykacją z 2016 roku. Na wiosennym spotkaniu w Stawisku swoją babcię wspominała Ludwika Włodek, wnuczka Marii, znakomita dziennikarka i socjolożka oraz sandomierski przyjaciel Marii, Jerzy Krzemiński, długoletni kustosz Działu Literatury Muzeum Okręgowego w Sandomierzu.
Rozmowę prowadziła Agnieszka Papieska, która nagrała, opracowała i przygotowała do wydania przez Wydawnictwo Akademickie SEDNO w Warszawie w 2020 roku książkę Marii Iwaszkiewicz pt. „Portrety”, w której znajduję także barwne wspomnienie o Zygmuncie Mycielskim.
Na ostatnim spotkaniu w Stawisku dorzuciłem i ja swoje wspomnienie o Marii, która w 1994 roku była wraz z Zofią Mycielską-Golik w moim zielonym ogrodzie i dawnym majątku Mycielskich w Wiśniowej, a także w Rzeszowie, o czym pisałem w poprzednim numerze „Nasz Dom Rzeszów”. Spotkanie w Stawisku zakończyło otwarcie wystawy pt. „Okruchy starego domu” o związkach Marii Iwaszkiewicz ze Stawiskiem. Wszystkich ogarniała ze szczerą sympatią obecna dyrektor Muzeum Agata Kościelna-Ratowska. Wierzę w mądrość książek. Jest w nich urok zatrzymanego czasu, który, zda się, nigdy nie umiera. Więc uśmiecham się, przeglądając pełne pasji wspomnienia Marii Iwaszkiewicz, nabierając przekonania, że warto żyć, ale tak, by być sobą i z pięknem świata za pan brat.
Andrzej Szypuła