Przegląd nowości

W Nowy Rok z sopranem i batutą

Opublikowano: poniedziałek, 22, styczeń 2024 06:49

Szedłem pełen obaw na trzecią edycję noworocznego koncertu Filharmonii Poznańskiej.  Wszystko czego doznałem było co najmniej zaskoczeniem. Począwszy od świetnej formy coraz młodszego zespołu poznańskich filharmoników, którego grę można było szczególnie precyzyjnie przetestować w repertuarze popularnym, dobrze znanym, a granym tego wieczoru po mistrzowsku (Rossini, Donizetti, Verdi, Bizet, Gounod, Strauss, Lehár, Offenbach).

 

Najbardziej obawiałem się nieznanego mi nazwiska jedynej występującej solistki. Pojawienie się na estradzie Magdaleny Stefaniak wprawiło mnie w osłupienie, że istnieje w Polsce śpiewaczka o tak fantastycznej urodzie, wdzięku, nienagannym poruszaniu się i zachowaniu, a ja widzę to po raz pierwszy. A kiedy zaczęła śpiewać wbił mnie w fotel jej piękny sopran, o dużym i nośnym wolumenie, wyrównany w całej skali i dysponujący precyzyjną techniką koloraturową, brawurowo demonstrowaną w Qel guardo il cavaliere…, E strano!, Je veux vivre, a w drugiej części arii Adeli z Zemsty nietoperza i arii ze śmiechem z Pericholi.

 

Arię ze śmiechem wprowadziła do polskiego repertuaru niezapomniana Beata Artemska. Potem śpiewały ją takie mistrzynie jak Barbara Kostrzewska, Wanda Polańska, Felicja Jagodzińska czy Grażyna Brodzińska. Ale to, co zaprezentowała Magdalena Stefaniak, było jeszcze bardziej interesujące.

 

Podczas całości programu ta zaskakująca artystka aż czterokrotnie zmieniała długie, wysmakowane nienagannie podkreślające kształty jej sylwetki kreacje, w tonacji luksusowej czerwieni i złota. Szkoda, że do finałowej piosenki z My Fair Lady nie wyszła dla kontrastu w sukience mini, co byłoby doskonałą pointą tego jakże lekkiego repertuaru.

 

Magdalena Stefaniak jeszcze w czasie poznańskich studiów wokalnych zadebiutowała na scenie w roku 2013, czyli dziesięć lat temu. Obwiniam się przeto, że do dziś nie zauważyłem jej istnienia. Ale nie tylko ja! A gdzie byli dotąd krytycy, recenzenci, publicyści, media, programy radiowe i telewizyjne, wreszcie moi młodsi koledzy – dyrektorzy teatrów, a przede wszystkim agenci i impresariowie.


Ta cierpka uwaga dotyczy również dyrygenta opisywanego koncertu. Nie może być jednak adresowana do mnie, bo Adam Banaszak, z dziada pradziada Poznaniak, jest mi dobrze znany, a jego obecne zawodowe losy są ilustracją lansowanej przeze mnie tezy, że nad Wartą zaczyna się dostrzegać dopiero kogoś, kto musiał z różnych względów opuścić Poznań i następnie z własną krwawicą osiągniętymi sukcesami powrócić z powrotem do domu. Moje losy są zresztą klasycznym potwierdzeniem tak sformułowanej tezy.

 

Ten zaledwie 35. letni dyrygent jest absolwentem klasy symfoniczno-operowej prof. Marcina Sompolińskiego w Akademii Muzycznej w Poznaniu i podobnie jak jego profesor cechuje go wszechstronność, ze znaczną przewagą repertuaru operowego. Było to zresztą widać i słychać podczas omawianego koncertu, kiedy jego czujność i wrażliwość z batutą w ręku wspierała poszczególne interpretacje śpiewaczki.  Natomiast pozostawszy sam na sam z orkiestrą, z radosną determinacją demonstrował swój temperament, zróżnicowania brzmieniowe i interpretacyjne smaczki w uwerturach do Sroki złodziejkiZemsty nietoperza Carmen, muzyki baletowej z AidyFausta i Orfeusza w piekle, czy straussowskich polek, z których Polka z kowadłem została zaprezentowana niezwykle pomysłowo. Towarzyszyły temu dobrze pomyślane, zwarte, konkretne i dowcipne komentarze w wykonaniu dyrygenta.

 

Koncert ten potwierdził, że mamy do czynienia z dojrzałym, doświadczonym już i rozważnym mistrzem batuty, dysponującym rozległym repertuarem, po sukcesach w teatrach operowych Łodzi i Wrocławia, z których zresztą się wypisał nie mogąc akceptować panujących tam porządków (Łódź) i niemożnością współpracy z kolejną dyrekcją (Wrocław). Wszędzie pozostawił dobre relacje z kierowanymi zespołami i solistami, czego potwierdzeniem są nieustanne gościnne występy w Gdańsku, Bydgoszczy, Białymstoku, Bytomiu i Krakowie. Podobno ostatnio skorzystała z tego dyr. Alicja Węgorzewska i związała Adama Banaszaka na stałe stanowiskiem dyrektora muzycznego z Operą Kameralną w Warszawie.

 

Mając świeże berlińskie porównania konstatuję, że predyspozycje naszego dyrygenta są wręcz konkurencyjne wobec oglądanych tam i słuchanych Jaapa van Zweden i Joany Mallwitz, czołowych europejskich mistrzów batuty. Natomiast możliwości Magdaleny Stefaniak powinny już dawno zaprowadzić ją na przyzwoite sceny operowe, a nie w charakterze Pazia, Wróżki kwiatów, Papageny czy Frasquity trzymać w naszym polskim grajdole. Natomiast Banaszakowi bez wahania powierzyłbym samodzielne kierowanie którąś z instytucji muzycznych. Gdyby zechciał stawać do konkursów, wygrywa każdy. Ale kto poważnie potraktuje konkursy, których rezultatem jest obecna sytuacja we Wrocławiu, Krakowie, Łodzi… Dalej nie powiem – na razie!

                                                                 Sławomir Pietras